„Smoki Haldoru”, chociaż głównie ludzie i to w niezbyt ciekawym towarzystwie

Z jakiegoś kompletnie niezrozumiałego dla mnie powodu Jacek Piekara połączył dwie swoje powieści (jeśli w ogóle chcemy je rozpatrywać jako powieści) w jeden twór - z użyciem prologu. Jednakże winny jestem rozpatrzyć oba teksty osobno. Problem jest z tym prologiem, dlatego postanowiłem, że początek obu recenzji będzie taki sam, coby ułatwić mi pracę i rozbawić/zirytować czytelnika. Także prolog jest w zasadzie kroniką wydarzeń fikcyjnego świata, w którym rozgrywa się akcja i to kroniką wysoce marną. Piekara pluje czytelnikowi w twarz kolejnymi wydarzeniami no i fajnie, że się postarał i to wszystko opracował, z tym że nic mnie to nie obchodziło.

No a później dostajemy kontynuację tego, tak? W takim razie już można się spodziewać, co wyniosłem ze Smoków Haldoru - nic. Ale dobrze, zajmijmy się procesem zdobywania władzy. Książka zaczyna się odnalezieniem jaja smoka. Smoki są niezwykle rzadkie, a ten, kto zdobędzie jakiegoś, zdobędzie potęgę. Z czymś mi się to chyba kojarzy. Ktoś tu kopiował dzieło polskie, bo dobre. Ale żarty na bok, przecież moje wydanie informuje mnie, że twórczość Piekary jest porównywana do dzieł Tolkiena i LeGuin (pisane łącznie), także ewidentnie musi być warta uwagi. Swoją drogą ciekawa sprawa, zestawiać razem tych tytanów fantasy. Można byłoby pomyśleć, że ciężko byłoby dokonać syntezy podejścia tej wielkiej dwójki. Czy Jacek Piekara dokonał pozornie niemożliwego? Czy też może ktoś, kto pisał notę o autorze, wykazał się ignorancją i nie ma zielonego pojęcia o fantasy a o Tolkienie i Le Guin (LeGuin) tylko coś tam słyszał? Cóż, stawiam na tę drugą opcję.


Styl Jacka Piekary i jego podejście do konstruowania opowieści w gatunku fantasy w niczym nie przypomina twórczości jego mistrzów. Zestawianie Piekary z nimi to wręcz obraza dla takich ludzi jak ja, którzy chcieliby, żeby ludzie mieli jakiekolwiek pojęcie o tym, o czym mówią. Czym więc są Smoki Haldoru? Na pewno czymś innym od Labiryntu, także pod tym względem fajnie. Ale czytało się gorzej. Przynajmniej poszło szybko. Jak już pisać przekupsko, to przynajmniej krótko i konkretnie. Doceniam. Z tym że o wiele bardziej bym docenił dobrą książkę, więc może następnym razem mógłbym taką otrzymać? Panie Jacku, możemy się na coś takiego umówić? Byłoby miło. Wiem, że pan potrafi. Ale jeśli znowu będzie słabo, to jakoś przeżyję, spokojnie.


Ostatecznie Smoki Haldoru okazały się gorsze od Labiryntu. Pierwszą powieść Piekary przeczytałem i zaraz o niej zapomniałem, o Smokach Haldoru zapominam już teraz, pisząc tę recenzję. Ja zdaję sobie sprawę, że ta książka została napisana na przełomie 1984 i 1985 roku, więc dawno temu, w czasach zupełnie innych i słusznie minionych, jednakże przecież wtedy wiedziano już, jak pisać dobre książki. Ja wiem, że polski czytelnik nie miał wtedy dostępu do klasyki fantasy. Ale to chyba nie może usprawiedliwiać bylejakości, jaką obdarował nas Jacek Piekara. Straszne nudy.


Ale w sumie czego można było się spodziewać po książce, w której zlepek dziewięciu półsamodzielnych marchii rządzonych dziedzicznie przez grafowskie rody nazwano Gordorem? Takie rzeczy robią dzieci, piszące swoje naiwne historyjki, zainspirowane ukochanymi dziełami kultury, a nie dorośli mężczyźni, jakim wtedy już był Jacek Piekara. Ale ja też lubię Władcę Pierścieni. No chyba, że to był zupełny przypadek.


Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

„Księżniczka z lodu”, który wreszcie pękł

Wpaść do „Studni Wstąpienia” i sobie głupi ryj rozwalić

„Przygody kapitana Hatterasa”, czyli Anglicy na lodowej pustyni