„Północna Granica” nie jest pełna typowych przyrządów gimnastycznych, ale też wynagradza czas na nią poświęcony
Czemu bardzo szybko zabrałem się za Północną Granicę? Słyszałem, że jest ona całkowicie różna od Króla Bezmiarów. A że poprzednia powieść Feliksa W. Kresa Strażniczka istnień również była wyjątkowym dziełem, to Kres pomalował siebie w moich oczach na artystę różnorodnego. A to się bardzo ceni i jest warte podziwu. A zatem przed nami Północna Granica, druga część Księgi Całości, mimo iż została określona jako pierwsza. Cóż, wola autora, ja czytam zgodnie z kolejnością wydawania. Warto zaznaczyć, że ja nie oczekiwałem, by ta książka w moim osobistym rankingu przebiła poziomem Strażniczkę istnień. I dobrze, bo tak się też nie stało. Najwidoczniej w tym wypadku sprawdza się pewien pogląd, iż im mniej artystyczne i eksperymentalne dzieło, tym mniej zachwyca, nawet jeżeli jest rzemieślniczo mistrzowskie.
W poprzedniej części pływaliśmy po morzach na południe od kontynentu Szereru i zwiedzaliśmy wyspy, doświadczając ludzkiego okrucieństwa. Tym razem kierujemy się na północ, w jedyne miejsce, gdzie jeszcze trwa prawdziwa wojna. Pasma Szerni, tajemniczej, boskiej istoty czy też mocy, która obdarzyła inteligencją ludy, zamieszkujące ten świat, rozciągają nad prawie cały kontynent za wyjątkiem niewielkiego obszaru, który zajmują wstęgi Aleru, siły konkurującej z Szernią, która również tworzy życie, zupełnie inne. Szerń i Aler uczestniczą więc w niekończącej się wojnie między sobą. I tak też to wygląda na przyziemnym poziomie - ludzie ciągle walczą tutaj z ze srebrnymi i złotymi plemionami. Ale ze względu na to, co jest na niebie, żadna ze stron nie jest w stanie pokonać drugiej - ludzie nie mogą wchodzić zbyt głęboko na tereny Aleru, to samo dotyczy srebrnych i złotych na terenie Szerni. Także fajnie, walka tu, walka tam, ale pojawia się problem, kiedy wojska Armektu odkrywają ogromną armię srebrnych. Ci jednak nie przyszli mordować, ale mają swój cel, który może zmienić oblicze świata. Ale czy możliwe jest porozumienie się istot różnych pod praktycznie każdym względem? Fabuła jest bardzo prosta, ale to nie ona jest najważniejsza i to trochę różni Północną Granicę od Króla Bezmiarów, jest bardziej światotwórcza. Król Bezmiarów coś zmieniał. A przedmiotowa powieść? Cóż, pewnie dopiero się przekonamy. Natomiast Kres znowu ułożył książkę w taki sposób, że można ją podzielić na osobne historie i to może być trochę problematyczne, w każdym razie mnie takie podejście frustruje.
Jest to książka dużo krótsza niż Król Bezmiarów, dużo żywsza, wypełniona prostszymi emocjami. Nie oznacza to, że jest w jakikolwiek sposób prostsza. Prawdzie Kres nie oferuje nam żadnych intryg politycznych, żadnych gierek o władzę, ale za to poszczególni bohaterowie są o wiele ciekawsi i bardziej skomplikowani. A dlaczego? Bo są bardziej ludzcy, bardziej skonfliktowani w swoich obsesjach, łatwiej jest przyjąć ich sposób myślenia, nawet jeżeli się z nim nie zgadzamy - a ja nie zgadzałem się często i gęsto.
Co do warsztatu pisarskiego, Feliks W. Kres pozostaje mistrzem słowa pisanego i mogę tylko chylić czoła nad jego kunsztem. Jednak mimo wszystko jest to fantastyka militarna w lekkim wydaniu. Szkoda, bo ja chętnie bym przeczytał coś tak dobrego, ale bardziej specjalistycznego, bardziej hermetycznego. Może kolejne części Księgi Całości coś takiego mi dadzą? Póki co jestem bardzo zadowolony. Jeżeli każda książka z tego cyklu będzie zabierać mnie w inne rejony świata przedstawionego, zawierać innych bohaterów i składać się na całość wielkiej opowieści, to bardzo proszę o więcej. A na koniec warto dodać, że bardzo podoba mi się przedstawienie inteligentnych kotów. Raczej ciężko byłoby opowiedzieć historię z ich perspektywy, zresztą Kres nawet nie próbuje tego robić. No i dobrze, to podkreśla ich inność.
Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.
Komentarze
Prześlij komentarz