Recenzja „Cyfrowej Twierdzy” ukazała się w świecie cyfrowym, jednak czy ją zabezpieczono przed zmianami?

    Ja się na łamaniu kodów nie znam, dlatego tego oceniał nie będę. To znaczy mógłbym to zrobić, ale po co? A więc - Dan Brown! Autor, który chyba jest dość popularny, a w każdym razie w 2013 roku wydawnictwo Sonia Draga stwierdziło, że jest to bez wątpienia najpopularniejszy autor naszych czasów. Cóż, nie mi to oceniać, a spojrzenie do suchych danych to za wiele, a zresztą nie ma to przecież żadnego znaczenia. Chciałem jedynie zapewnić, że podchodziłem do Cyfrowej Twierdzy z dużym szacunkiem i uwagą. Bo skoro Brown zdobył sobie taką popularność, to pewnie jego twórczość jest warta uwagi. Prawda?


    Narodowa Agencja Bezpieczeństwa (w skrócie NSA, bo jak dobrze wiadomo, skróty są robione z nazw oryginalnych, a nie tłumaczeń (zawsze mnie to bawiło i irytowało, ale już trudno)) Stanów Zjednoczonych jest w posiadaniu TRANSLATORA, superkomputera, który metodą brutalnego ataku jest w stanie złamać każdy szyfr. No i życie toczy się spokojnie do momentu, w którym okazuje się, że jednak chyba istnieje takie zabezpieczenie, którego TRANSLATOR nie jest w stanie złamać - nazwane Cyfrową Twierdzą. Co więcej jego twórca, genialny japoński kryptolog Ensei Tankado ma pewną urazę do NSA i chce przekazać ów algorytm do użytku publicznego. Jeśli tak się stanie, powstanie kod nie do złamania… no i nastąpi anarchia, bo będzie można normalnie internetem wysyłać jakiekolwiek wiadomości bez ryzyka ich przechwycenia i wykrycia. Oczywiście NSA nie może do tego dopuścić. Naszą główną bohaterką jest kryptografka Susan Fletcher, która musi zmierzyć się z groźbą Cyfrowej Twierdzy, a głównym bohaterem jej partner David Becker, wysłany do Hiszpanii w celu przechwycenia klucza do algorytmu, który znajduje się w posiadaniu Enseia. Oczywiście tutaj pojawia się oczywiste pytanie - dlaczego wysłano profesora Beckera, który nie ma nic wspólnego z NSA na misję, która na pewno mogła być niebezpieczna? Cóż, odpowiedzi brak, więc czytelnik może się spodziewać, że rozwiązanie będzie jakieś absurdalne, no i tak właśnie jest. Generalnie fabuła jest okej, a rozwiązania można się domyślić. I bardzo dobrze, bo dzięki temu człowiek odczuwa dużą satysfakcję z własnego dojścia do prawdy. I chociaż książka przez ogromną większość utrzymuje napięcie i czyta się ją bardzo sprawnie, to pod koniec zaczyna troszeczkę nużyć. Chyba chodzi o to, że w pewnym momencie dobrze wiemy, jak się to skończy, ale trzeba jeszcze do tego doprowadzić. No bo chyba nikt nie wierzył, że Brown doprowadzi tu do jakiegoś szokującego przełomu.


    Z bohaterami jest różnie. Susan pozostaje dość sympatyczna i jej nie sposób nie kibicować (szczególnie pod koniec), ale już ten cały David jest z dupska. Jego wątek też jest z dupy, przez co nie umiałem się w niego tak bardzo zaangażować, szczególnie iż jak na biegłego w języku hiszpańskim i człowieka, który już w tym kraju bywał (a więc w domyśle coś tam o nim wie), pozostaje bardzo zagubiony w tej Hiszpanii. No ale gdyby było inaczej, pewnie fabuła nie mogłaby się potoczyć swoim torem.


    Cyfrowa Twierdza to książka, która jest dobra, ale ma parę niedoskonałości. Także jeżeli szukasz przyjemnego technothrillera, który może cię nawet zainteresować tematykę kryptologii, debiut Dana Browna będzie dobrym wyborem, ale tylko jeżeli będziesz nastawiony na pozycję lekką, mój drogi czytelniku. No nie jest to poziom prezentowany chociażby przez Michaela Crichtona. Trzeba bowiem zaznaczyć, że szczególnie na początku Brown powtarza ciągle to samo, jakby spodziewał się, że czytelnik jest… no nie wiem, za głupi, zbyt nieuważny, żeby załapać za pierwszym razem.


    Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Powieściozja - z książki „Mroki”

„Pani Ferrinu” nie kończy cyklu

Gdy rozepnie rozporek, ona ujrzy ogromnego, „Wyzwolonego” członka