„Anne z Zielonych Szczytów” to tak zwana prosta historia

    Pamiętam, że kiedy byłem małym dzieciaczkiem i kazano mi w szkole przeczytać tę słynną powieść Lucy Maud Montgomery, byłem jedynym z chłopców w mojej klasie, któremu się ona spodobała. Ewentualnie po prostu tylko ja się przyznałem. Ta historia była więc ze mną od najmłodszych lat i niejednokrotnie do niej wracałem, a teraz wracam jeszcze raz i przyjemnością stwierdzam, że Anne z Zielonych Szczytów to historia nieśmiertelna, która zachwyca niezależnie od wieku. Naprawdę. Wyłożę kawę na ławę - jeśli jest jakaś książka, która zasługuje na to, żeby ją określić mianem pięknej, to na pewno jest nią właśnie ten przewspaniały debiut.


    Na Wyspie Księcia Edwarda w Kanadzie, w małej miejscowości Avonlea, w Zielonych Szczytach żyje sobie rodzeństwo Cuthbertów - oschła Marilla i milczący, bojący się kobiet Matthew. Ponieważ brat się już starzeje, w gospodarstwie potrzebna jest pomoc i rodzeństwo postanawia przygarnąć chłopca. Jednak w wyniku nieporozumienia do Zielonych Szczytów przybywa dziewczynka, w dodatku niezwykła dziewczynka. Jedenastoletnia Anne Shirley bardzo cieszy się, że opuściła sierociniec, jednak Marilla postanawia ją odesłać. Kobieta początkowo nie chce słuchać opinii Matthew, który chciałby przygarnąć Anne, ale z czasem, po zapoznaniu się z historią dziewczynki oraz ponurą perspektywą na jej przyszłe losy, przychyla się pragnieniu brata. Życie z Anne nie okazuje się spokojne, jednak dziewczynka ma niezwykły dar zaskarbiania sobie miłości praktycznie każdego i już wkrótce Marilla nie jest w stanie bez niej żyć. Fabuła książki to w zasadzie obserwowanie dorastania tytułowej bohaterki do momentu, gdy ta dostaje się na studia. No a potem mamy to zakończenie, o którym nawet nie chcę myśleć, bo jest… proste, ale bardzo smutne, radosne i wiarygodne, będąc jednocześnie cholernie przykrym. Naprawdę się rozpłakałem.


    Warto tutaj powiedzieć, że Anne z Zielonych Szczytów to książka niezwykle wręcz prosta. Prosta jest opowieść, proste są problemy bohaterów, prości są też jej bohaterowie. I właśnie dlatego jest ona tak doskonała. Niemożliwym jest nieprzejrzenie się w tej powieści jak w lustrze. No i gdy Anne zdaje egzaminy sam stresowałem się bardziej niż podczas egzaminów, do których sam miałem przyjemność przystępować.


    Oczywiście nie sposób nie wspomnieć o samej Anne, dziewczynce tak roztrzepanej, tak zanurzonej w świecie swojej własnej wyobraźni, tak sympatycznej, tak wesołej, tak mocno przeżywającej, tak dobrej, tak bezinteresownej, że nie można, dosłownie nie można jej nie kochać. Wprawdzie w miarę rozwoju fabuły i dorastania Anne się trochę zmienia, jednak nigdy nie wyzbywa się swojego charakteru. Odnaleźć swoją wewnętrzną Anne to jedno z najwspanialszych doświadczeń, jakie może przeżyć człowiek i życzę każdemu, żeby był w stanie na każdym etapie życia dostrzec w pannie Shirley część siebie.


    Ale największe wrażenie zrobiło na mnie to, że przecież Anne z Zielonych Szczytów to żadna wielka powieść o wielkich tematach, a uderza jak mało która książka. To jest po prostu literatura z wielkiej litery, wybitny okaz piękna snucia opowieści o życiu, dorastaniu, dojrzewaniu i wyborach, które czekają każdego. No takie oczywistości zrealizowane najlepiej, jak tylko można. No i może gdyby nasza bohaterka nie była dzieckiem, a dorosłą kobietą, to całość może by wypadła śmiesznie, ale tak nie jest. Na szczęście jestem jeszcze na tyle młody, że w miarę pamiętam czasy dzieciństwa. Czasy wypełnione czytaniem tej książki i czytaniem jej znowu i znowu. No i akurat to się niespecjalnie zmieniło, ponieważ czuję niedosyt i chętnie przeczytałbym Anne z Zielonych Szczytów jeszcze raz.


    No i poza tym wszystkim ta powieść pozostaje też cholernie zabawna. Jest tu humor prosty oraz trochę bardziej wyrafinowany i za każdym razem działa. Doskonała książka. Jeżeli nie czytałeś, porzuć to co robisz i zacznij lekturę. Ja po prostu kocham Anne z Zielonych Szczytów i chcę krzyczeć o tym każdemu. Kocham!


    Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

To przykre, że życząc „Spełnienia marzeń!”, mamy na myśli uwolnienie się od patologii, nieszczęść i cierpienia, a nie na przykład kupienie sobie ładnego domu (ale w sumie go nie potrzebujemy, przecież zawsze go dostajemy u pani Katarzyny Michalak za pół darmo)

„Vertical”, czyli chyżo pikujmy dla objawienia!

Oby był to dobry „Omen”