Przed lekturą nie wiedziałem, czym jest ten cały „Klin”, ale z książki się tego nie dowiedziałem (na szczęście mam pewne i pomocne źródła wiedzy)
Joanna Chmielewska (w sensie że główna bohaterka i narratorka, a nie że autorka) ma złamane serce. Facet do niej nie dzwoni i się z nią nie spotyka, a jest w mieście, więc mógłby. Nasza bohaterka pracuje w biurze projektowym, pisze ten jakiś artykuł o domach kultury (idzie jej to dość ciężko), a w wolnych chwilach wpatruje się w telefon. No i to będzie robić przez większość tej książki. Wracając do problemów Joanny - jak uleczyć złamane serce? Klin klinem! Czyli trzeba sobie znaleźć nowego chłopa. Szczęśliwie się składa, że jakiś obcy facet wciął się w telefoniczną rozmowę, a że jest interesujący i ma piękny, radiowy głos, Joanna zaczyna się angażować w znajomość z nim. Piękny pan jednak nie chce wyjawić swojej tożsamości. Ponieważ Joanna jest kobietą zwariowaną (w tym pozytywnym znaczeniu tego słowa, a niewątpliwie pomaga jej to dowiedzieć się tego, czego chce się dowiedzieć), szuka o nim informacji. W wyniku niesłychanych perypetii wplątuje się w prawdziwą sensacyjną i jednocześnie absurdalną intrygę. No i tutaj wchodzi ten podział na dwie części. Wątek sensacyjny de facto pojawia się dopiero w tej drugiej, która nie jest już niestety tak przekomicznie absurdalna i szalona. Może to ja jestem dziwny czy głupi, ale naprawdę podobało mi się czytanie o tym, jak Joanna gada przez telefon (z okazjonalnymi przerwami na eskapady po mieście). Klin jest przy tym dość zabawny, a główna bohaterka pozostaje przez cały czas niezwykle sympatyczna. Niestety potem przychodzi część druga, która trochę psuje dobre wrażenie, chociaż nadal jest dobra. Ale szkoda, że poziom spadł. Oczywiście komuś może przeszkadzać wszechobecny absurd czy liczba Januszy, ale o to właśnie w tej powieści chodzi. No bo to przecież świat, w którym dzwonienie do kogoś o wpół do drugiej w nocy to norma i co się czepiasz człowieku, ja tu mam ważną sprawę, proszę przestać na mnie krzyczeć!
Ta intryga to i tak jest w tej książce nieważna, bo Klin to przede wszystkim czysta zabawa, śmianie się z praworządnego obywatela PRL, sprawna narracja i radość z obcowania z czymś tak bezpretensjonalnie lekkim. Oto przyjemność, na którą możemy sobie pozwolić bez żadnych ograniczeń. No i dzięki temu Chmielewska wygrywa. Także polecam każdemu. Książeczka niepozorna, a robi wrażenie. A wszystko było wynikiem tych okropnych uczuć, które targały nią tamtego wieczoru!
Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.
Komentarze
Prześlij komentarz