Nie będziesz o tym pamiętał, czyli „Serce Ferrinu”

    Myślę, że nikt, kto nie wkręcił się w świat fantasy Katarzyny Michalak, nie sięgałby po Serce Ferrinu. Popieram takie podejście i to nie dlatego, że trzecia część cyklu Kroniki Ferrinu była beznadziejna. To znaczy, była okropna, ale czytało się przyjemnie. Pomimo to po lekturze czuję ogromną pustkę, jakbym w ogóle nic nie czytał. Ta książka nie pozostawia po sobie żadnego śladu w sercu czytelnika.


    Zacznijmy od początku. Tym razem nie śledzimy losów Anaeli, a jej córki Gabrieli. Nowa bohaterka będzie musiała udać się, podobnie jak jej mama, do Ferrinu, gdzie ma przywrócić pokój. Od czego tu zacząć? Po pierwsze, z jakiegoś powodu Gabriela nie dostaje, podobnie jak matka i ciotka, nowego imienia po przybyciu do Ferrinu. Oczywiście nie jest to wada, ale niekonsekwencja, która naprawdę mi przeszkadzała i to przez całą książkę. Fabuła jest strasznie nudna. W tej części dzieje się chyba najmniej ze wszystkich do tej pory. Chwaliłem drugi tom za pewną kameralność, ale tutaj znowu są wielkie bitwy, a ja w ogóle nie czułem się zaangażowany. A jakie jest zakończenie? Po prostu idiotyczne. Muszę teraz niestety zdradzić końcówkę, jeśli nie chcesz jej znać, przeskocz do następnego akapitu. Gabriela ustanawia w Ferrinie wieczny pokój i wydawało się, że wszystko jest w porządku. Nagle, w ostatnich linijkach epilogu, okazuje się, że w Ferrinie będzie jeszcze jedna wojna, najkrwawsza ze wszystkich dotychczas. Zdałem sobie wtedy sprawę, że cały wysiłek Gabrieli w tej książce był niepotrzebny, a więc i moje marnowanie czasu na jej przeczytanie było nonsensowne.


    Sytuacja z bohaterami ma się naprawdę źle. Gabriela z początku jest kreowana na trochę inną osobę niż jej matka i byłem z tego zadowolony. Nowa bohaterka mogłaby wprowadzić trochę świeżości do serii, podobnie jak to było w przypadku postaci kata Sirdena w drugiej części. Niestety, o różnicach między Anaelą a Gabrielą tylko się mówi, nie widać tego w praktyce. Protagonistka jest niestety po prostu kopią swojej matki. Pozostali bohaterowie są nudni, nawet wychwalany przeze mnie Sirden stał się kolejną, tekturową makietą. Wprawdzie Michalak wprowadza nowego bohatera, Karina, ale nie jest on ciekawy, mimo w teorii interesującego pochodzenia. Mam też problem z pewną postacią (uwaga, spoiler!), mianowicie z Airenem, przywódcą Górali. W pewnym momencie ten rubaszny, sympatyczny jegomość zostaje zamordowany przez sojuszników w wyniku pewnych ważnych dla fabuły wydarzeń. Airen nie chce zachować pewnej informacji w sekrecie i zostaje za to ukatrupiony. Dopiero po jego śmierci zdałem sobie sprawę, że Michalak próbowała już wcześniej zniechęcić mnie do tej postaci, przez jego chamskie odzywki. Jednak były one dla Airena naturalne już od początku jego obecności w serii i w ogóle tego nie poczułem. Niestety, nie udało się osiągnąć zamierzonego efektu. Ciągle uważam, że ten bohater nie powinien umierać.


    Autorka rozwija trochę historię Amarilli, czyli ciotki głównej bohaterki. Dla fana serii na pewno będzie to smakowity kąsek i muszę przyznać, że wyjaśnienia prezentowane przez Michalak są bardzo zgrabne i wydają się pasować do wszystkiego, co już ustanowiła przy okazji pierwszej części cyklu. W Sercu Ferrinu pojawia się też po raz pierwszy w serii morze i żyjące w nim inteligentne istoty. Oczywiście, jak to przystało na tę autorkę, jest nam pokazany zaledwie mały skrawek tego, co może kryć się w głębinach. I wielka szkoda, bo chętnie przeniósłbym akcję na wody tej fantastycznej krainy. A wiesz, czym tak naprawdę jest Ferrin? Myślałeś, że zmysłową krainą, pełną intryg? Guzik prawda. To miłość. Może pozostawmy to bez komentarza.


    Serce Ferrinu stoi trochę pomiędzy beznadziejną częścią pierwszą i udanym drugim tomem cyklu Kroniki Ferrinu. Jeśli czytałeś już poprzednie książki serii, to możesz sięgnąć po trzecią, ale nie wiem czy ci się to opłaci. Nie pozostawia przyjemnych wspomnień, tylko poczucie zmarnowanego czasu. Pod względem warsztatu jest to okropna książka. Pani Michalak naprawdę mogłaby postawić trochę bardziej na opisywanie tego podobno fantastycznego świata.


    Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

To przykre, że życząc „Spełnienia marzeń!”, mamy na myśli uwolnienie się od patologii, nieszczęść i cierpienia, a nie na przykład kupienie sobie ładnego domu (ale w sumie go nie potrzebujemy, przecież zawsze go dostajemy u pani Katarzyny Michalak za pół darmo)

„Vertical”, czyli chyżo pikujmy dla objawienia!

Oby był to dobry „Omen”