„Zabójcy szatana” oraz twojej przyjemności

    Kiedy w mojej głowie pojawił się głupi pomysł zrecenzowania wspólnej powieści Andrzeja Drzewińskiego i Andrzeja Ziemiańskiego, chciałem zrobić to bez odnoszenia się do Wojen urojonych, czyli poprzedniej powieści drugiego z panów. Motywem było oczywiście to, że przecież Drzewiński nie miał z nią nic wspólnego, więc czemu miałbym traktować jego dzieło jako kontynuację tamtej, dość słabej powieści. Tylko, że się nie da. Zabójcy szatana mają tyle elementów wspólnych z wspomnianą książką Ziemiańskiego, że w ogóle nie widzę żadnych momentów, w których do głosu miałby dość Drzewiński. A że nie mam informacji odnośnie tego jak ta współpraca wyglądała, muszę uznać, że obaj panowie mieli faktyczny wpływ na wszystkie elementy książki.


    Brytyjski kontrwywiad udaje się w głąb boliwijskiej dżungli, gdzie tajemniczy naukowcy mają prowadzić zbrodnicze badania nad możliwościami ingerencji w ludzką psychikę. Generalnie straszne rzeczy. Towarzyszymy więc naszym bohaterom w podróży z bezpiecznego miejsca w niby znane, ale jednak nieoczekiwane miejsce, w którym będą musieli odkryć tajemnicę, która jednak okaże się trochę słaba. To brzmi po prostu jak jechanie tym samym schematem, który (nie)sprawdził się przy okazji Wojen urojonych. Po prostu zamieniono skalę pokazywanych wydarzeń i masz czytelniku, ciesz się. Dodatkowo książka jest bardzo krótka i nie ma tutaj nic, co miałoby szansę odróżnić Zabójców szatana od pierwszej powieści Ziemiańskiego.


    Dialogi są przeraźliwie nudne. Wprawdzie przedstawiony świat wydaje się ciekawy, jednak autorzy nie robią nic, żeby nas nim zainteresować. Nie no, przepraszam bardzo, jest tu coś dobrego. Sceny grozy. Odczułem strach trzy razy, z czego raz to była wspominka, a dwa razy już momenty czysto horrorowe. To się udało, napięcie sukcesywnie rośnie, jest stawka, a sekwencja wydarzeń opisywana jest satysfakcjonująco. Czemu nie ma tego więcej? Może horror to gatunek, w którym autorzy lepiej by się sprawdzili? Po prostu niesamowity jest ten kontrast - z jednej strony dwa momenty, które są świetne, z drugiej cała reszta, nudna, powolna, wypełniona gadaniem i gadaniem i gadaniem, które nie chce się skończyć. Jak na powieść, która ma dostarczyć rozrywki, dzieje się tu naprawdę mało interesujących rzeczy.


    Jest też problem z bohaterami. Stanowią oni właściwie jedną wielką masę i chociaż skończyłem czytać Zabójców szatana tuż przed zabraniem się za pisanie recenzji, to nie pamiętam imienia chociażby jednego z nich. To może ci powiedzieć, drogi czytelniku, jak bardzo ich polubiłem oraz jak mi na nich zależało. No nie bardzo, że tak powiem. To też jest zresztą coś, co uwierało w Wojnach urojonych. Czy ja naprawdę czytam tę samą książkę, opartą na identycznych założeniach? Przez to, że widzę tyle podobieństw, jakiekolwiek pozytywy są mi przysłaniane. Dlatego też czytanie tej książki to taka męczarnia, bo cały czas zdawałem sobie sprawę, że autorzy niczym mnie nie zaskoczą. No i, niespodzianka, nie zaskoczyli.


    Niestety, nie mogę polecić tej książki nikomu. I przykro mi z tego powodu, bo dałem szansę panom Drzewińskiemu i Ziemiańskiemu, chciałem Zabójców szatana polubić, dać się porwać akcji i nacieszyć fragmencikami grozy. Ale nie wyszło. Jeśli podobały ci się Wojny urojone, to ta książka również powinna ci podejść, chociaż pewnie też zwrócisz uwagę na liczne podobieństwa. To może bardzo popsuć zabawę z czytania.

 

    Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

To przykre, że życząc „Spełnienia marzeń!”, mamy na myśli uwolnienie się od patologii, nieszczęść i cierpienia, a nie na przykład kupienie sobie ładnego domu (ale w sumie go nie potrzebujemy, przecież zawsze go dostajemy u pani Katarzyny Michalak za pół darmo)

„Vertical”, czyli chyżo pikujmy dla objawienia!

Oby był to dobry „Omen”