„Lato w Jagódce” jako przykład współczesnej baśni
Gabrysia Szczęśliwa ma zdeformowaną nogę, przez co się ją dyskryminuje (chyba, że fabuła chce inaczej). No i jest brzydka, chociaż książka nie pokazuje tego za bardzo. Ja w ogóle nie pamiętałem, żeby Gabrycha miała jakieś większe problemy, bo otoczenie prawie w ogóle nie reaguje na domniemane defekty protagonistki. No i ma narkolepsję, która okazjonalnie ma wzbudzić salwy śmiechu czytelnika (nie wzbudza). Ktoś mógłby powiedzieć - doskonały fundament pod postać, która będzie musiała pokonać wiele przeciwności losu, by ostatecznie pokazać, iż na szczęście zasługuje każdy, bez znaczenia czy jest brzydki, chory i tak dalej. Tyle, że nic takiego nie ma miejsca w tej książce. Gabrysia już na początku zyskuje pracę wśród miłych ludzi jako zaklinaczka koni, poznaje niemego Pawła, z którym będzie chciała się związać, a później przez przypadek trafia do konkursu Z Bestii w Piękność, dzięki któremu stanie się piękna i nic, tylko obserwujemy kolejne sukcesy głównej bohaterki i tak do porzygu. Ja rozumiem, że komuś może odpowiadać taki sposób prowadzenia historii, ale jak mam się zaangażować, czy jakoś przejąć losem Gabrysi, skoro wszystko się jej udaje? Michalak nie pozostawia czytelnikowi żadnej wątpliwości, czy historia potoczy się szczęśliwie. Już nawet nie mówię o tym, że w opisie książki sama autorka pisze, iż książka kończy się dobrze. No bardzo dziękuję za zdradzenie zakończenia, nie mam już po co czytać.
Jak już mówiłem, problemy Gabrysi nie są jej problemami, a tylko słowami, które autorka rzuca od czasu do czasu, gdy uzna, że pomoże jej to w prowadzeniu historii. Zaklinanie koni, w czym bohaterka podobno jest tak dobra, też ostatecznie nie ma żadnego znaczenia. Cieszę się jednak, że protagonistka Lata w Jagódce nie jest tak irytująca i głupia jak Ewa z Roku w Poziomce. Przebicie tej drugiej byłoby już pogwałceniem mojej tolerancji dla idiotów z książek Michalak.
Z bohaterów mamy także Malinę, do której można mieć mieszane odczucia. Pani adwokat od spraw beznadziejnych, kobieta sukcesu, która bierze różne, nawet niemoralne zlecenia, będąca jednak dobrą osobą. Mimo tego to właśnie ona zostaje ostatecznie ukarana i to właśnie na etapie, gdy Michalak uczyniła ją postacią pozytywną. Po co to komu? Nie wiem, najwyraźniej sukces bez miłości i ładnego domu na wsi to coś, co zasługuje na całkowite potępienie. Niestety Malina kończy marnie. Wątek miłosny jest prosty, nawet uroczy i niczego więcej mu nie potrzeba. Natomiast sprawa z dzieckiem (wtrącona do powieści tylko po to, żeby było dziecko do adopcji dla Gabrysi) nie wnosi kompletnie nic i jest olana przez autorkę po całości. Jeszcze raz - po co to komu? To nie jest bajka dla sześciolatków, tutaj niestety trzeba mówić nam o wydarzeniach więcej niż tylko to, że są. Ten zarzut dotyczy zresztą całości, Lato w Jagódce jest zdecydowanie za krótkie i żadnego wątku nie poprowadzono w satysfakcjonujący sposób.
Zastanawia mnie tytuł. Lato w Jagódce. Otóż fabuła nie toczy się w tytułowej willi, dopiero pod koniec mamy nadmienione coś o tym dworku. W Roku w Poziomce tytułowy dom był ważnym elementem książki, natomiast tutaj wydaje mi się, że Michalak chciała po prostu nawiązać tytułem do poprzedniego tomu serii. Nie polecam, bo nie ma po co tego czytać. Wprawdzie nie rwałem przy czy po czytaniu włosów z głowy, jak zdarzało mi się to przy Kronikach Ferrinu tej samej autorki, ale Lato w Jagódce nadal jest złą książką. Beznadziejną historią, która jednak pozostaje łatwo przyswajalną, współczesną baśnią. Nie próbuj, bo przepadniesz. Proszę, uważaj na siebie i nie sięgaj po to.
Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.
Komentarze
Prześlij komentarz