„Książę Półkrwi” - bardzo blisko ideału

    Zakon Feniksa bardzo podniósł serii o Harrym Potterze poprzeczkę jakości, także można było mieć wątpliwości, czy Książę Półkrwi będzie dobry. Ale jeśli czegoś mnie te książki nauczyły, to że z czasem Rowling dostarcza nam coraz lepsze książki. No i właśnie tak jest. Zabierając się do czytania rzuciła mi się w oczy pewna rzecz. Długość, ponieważ Książę jest krótszy od Zakonu. I to się bardzo czuje - krócej czytałem. Wiem, niesamowity wniosek, można sobie było darować.


    Harry wraca na szósty rok nauki do zamku Hogwart tym razem nie w atmosferze prawdziwej obawy, lecz jeszcze prawdziwszego niż kiedykolwiek zagrożenia. Ministerstwo Magii nieudolnie próbuje poradzić sobie z powrotem Lorda Voldemorta a w kraju panuje powszechne przerażenie. Dumbledore znika na całe dni, w międzyczasie zaczyna udzielać Harry’emu lekcji o przeszłości Voldemorta, prowadzące do przerażającej konkluzji, która nałoży na Pottera kolejny obowiązek, ściśle związany z wypełnieniem przepowiedni o nim i Czarnym Panu. Zgodnie z tradycją serii, ponieważ mamy do czynienia z parzystą częścią serii, ta powieść jest poświęcona przede wszystkim samemu Voldemortowi. To jest najciekawszy wątek książki i człowiek żałuje, że nie ma tego więcej. Trudno jednak nie oprzeć się wrażeniu, że Książę Półkrwi jest trochę zapychaczem. Żadne z zaprezentowanych wydarzeń nie wydają się mieć większego znaczenia, oprócz samego zakończenia, o którym no nie mogę powiedzieć złego słowa, ono się udało. Nie chcę przez to powiedzieć, że książka jest kiepska, pełni raczej rolę chwili oddechu między ogromnym Zakonem a finałem w ostatnim tomie serii. Dzięki temu dostajemy bardziej kameralną opowieść.


    Dzięki temu można się skupić na wątkach obyczajowych, czy raczej romansowych, których nie jestem zbyt dużym fanem. Harry od samego początku, zupełnie nagle zaczyna pałać pożądaniem do Ginny, czego nie mieliśmy w poprzednich tomach i przez co ciężko mi było się jakoś w to zaangażować, szczególnie iż Potter wypada raczej jakby miał zwyczajnie straszną chcicę. Może miał, kto to wie. Nie mogę jednak nie przyznać, że tutaj Harry nie jest już tym odpychającym, pyszałkowatym idiotą. Chłopak wreszcie dojrzał, podejmuje własne środki do rozwiązania problemów i przestaje polegać na innych. Rowling świetnie to wyszło. Natomiast Ron (który ma podobny wątek do tego z poprzedniej części, nudy) i Hermiona znowu się na siebie obrażają. Mamy też jedną postać, która w pewnym momencie znika, bo czemu nie, każdy lubi takie zagrywki, dużo Malfoya (to mnie cieszy) oraz tytułowego Księcia. No i nie za bardzo rozumiem czemu książka ma taki a nie inny tytuł. Może autorka nie umiała nic innego wymyślić. Ja chętnie pomogę - Harry Potter i Wieża rozjarzona błyskawicami.


    Humoru to tu już za dużo nie ma, dostajemy tylko tego średnio komediowego Slughorna. Zamiast żartów autorka postanowiła pokazać nam więcej męczenia magicznych stworzeń (jakbyśmy jeszcze nie mieli dość) oraz sprzedać garść życiowych nauk. Trochę sobie ironizuję, ale akurat przesłanie jest bardzo okej i patrząc na cały cykl, tutaj wyszło to zdecydowanie najlepiej.


    Książę Półkrwi spełnia swoje zadanie wstępu do wielkiego finału sagi o Harrym Potterze no i jest po prostu dobrą książką, która zdecydowanie przewyższa swoją jakością Zakon Feniksa. Czy szósty tom cyklu jest lepszy od poprzedniczek? Jak najbardziej. Czy zachwycam się nim bardziej niż Czarą Ognia? No nie.

 

    Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Powieściozja - z książki „Mroki”

„Billy Summers” - opowieść o zagubionym człowieku

„Pani Ferrinu” nie kończy cyklu