Tom I „Pana Lodowego Ogrodu” wrzuca nas w świat niespodziewanego, ale kontrolowanego szaleństwa
Renoma, jaką cieszy się wśród polskich czytelników Pan Lodowego Ogrodu Jarosława Grzędowicza, w zasadzie obligowała mnie (tak można sobie to tłumaczyć) do sięgnięcia po tę już klasyczną pozycję. Zdaję sobie sprawę, że Grzędowicz uważa, że Pan Lodowego Ogrodu jest jedną powieścią, podzieloną ze względów wydawniczych na tomy, ale ja przyjmuję to samo założenie co przy okazji Achai Andrzeja Ziemiańskiego, szczególnie że poszczególne tomy cyklu Grzędowicza ukazywały się z dużymi odstępami, a rozumiem przez to, że z ponad rocznymi - a zatem że mamy do czynienia z cyklem, osobnymi powieściami.
Żeby ułatwić sobie opowiedzenie, o czym jest ta książka, najpierw przedstawię zastosowaną narrację. Otóż Grzędowicz wprowadził trzech narratorów. Pierwszym z nich jest nasz główny bohater Vuko Drakkainen, który prowadzi pierwszoosobową narrację w czasie teraźniejszym. Druga narracja, trzecioosobowa w czasie przeszłym, pojawia się, gdy Vuko aktywuje cyfrala, cybernetyczny symbiont, który wspomaga nie tylko jego funkcje życiowe, ale także uodparnia go na stres i typowo ludzkie reakcje, czyniąc go w zasadzie nadczłowiekiem. Może nawet bogiem. Trzecim narratorem, prowadzącym narrację pierwszoosobową w czasie przeszłym, jest Odwrócony Żuraw, jak sądzę drugi bohater, chociaż na tym etapie jeszcze nie jest to pewne. Z początku nie byłem zachwycony takim “zamieszaniem”, ale tylko z początku, bo bardzo szybko zanurzyłem się w historię dzięki temu, jak Grzędowicz snuje historię. Pan Lodowego Ogrodu jest bowiem mistrzowsko napisany, nie czytałem zbyt wiele tak sprawnie opowiedzianych, polskich książek fantastycznych.
A teraz czas na fabułę. Vuko Drakkainen zostaje zrzucony na planetę Midgaard. Jego zadaniem jest odnaleźć i uratować członków ekspedycji badawczej. Facet (a to prawdziwy facet, bo lubi sobie czasami pozwolić na seksistowską uwagę) jest zatem przystosowany do tego, żeby nie odróżniać się od lokalsów. Jednakże szybko odkrywa, że placówka jest opuszczona, a po naukowcach nie ma ani śladu. Wyrusza zatem na wyprawę, żeby ich odnaleźć i zabrać ze sobą. Ale co się stanie, gdy już ich odnajdzie, a ci nie będą chcieli z nim pójść? Bo na Midgaardzie nie działa ziemska elektronika, natomiast występują na niej niewytłumaczalne zjawiska, które dla uproszczenia Ziemianie nazywają magią. Oczywiście Vuko ma przykazane, że nie może w żaden sposób ingerować w cywilizacyjny rozwój Midgaardczyków. Czy zaginieni naukowcy, jeśli jeszcze żyją przestrzegają tych samych reguł? Czy może zechcieli wykorzystać przewagę cywilizacyjną, by osiągnąć władzę?
Drugi bohater, Odwrócony Żuraw, jest z kolei lokalsem, synem cesarza Kirenenów i Amitrajów. Snuje on historię o swojej młodości, brutalnie zakończonej przez kult Podziemnej Matki, wskrzeszony przez tajemniczą prorokinię, najwyraźniej będącą Czyniącą, czyli osobą potrafiącą Czynić. Wiem, że to błędna definicja, ale w książce też nie jest to wytłumaczone, bo chodzi o magię. Może się dowiemy na ten temat więcej w kolejnych częściach. Ten wątek w żaden sposób nie łączy się z Drakkainenem, ale domyślam się, że ponownie - w kolejnych tomach się połączy. Co mam do powiedzenia o fabule? Jest o wiele lepsza niż mogłem przypuszczać, a finał jest cudownie szalony i bardziej dosadny, niż się spodziewałem. Ale muszę nadmienić, że pierwszy tom Pana Lodowego Ogrodu nie spełnił moich oczekiwań.
Nie chodzi mi o to, że źle się bawiłem, bo wręcz przeciwnie, to jest znakomita powieść przygodowa. Ale biorąc pod uwagę kult, jakim się ta książka cieszy, spodziewałem się ambitniejszej fantastyki, czegoś na miarę Wiedźmina Andrzeja Sapkowskiego czy Księgi Całości Feliksa W. Kresa. Te cykle są oczywiście gatunkowo fantasy, a nie science-fiction jak Pan Lodowego Ogrodu, ale w takim razie tym bardziej oczekiwałbym, że Grzędowicz bardziej się pod tym względem postara. Nie oznacza to, że jego książka nie ma motywu przewodniego, bo takim jest pragnienie władzy i zbliżanie się przez to do pozycji bóstwa, ale tego jest tu za mało. Już nawet ta nieszczęsna, przywoływana na początku Achaja miała większe ambicje. Także mam nadzieję, że w następnych tomach będzie tylko lepiej. I niech to poskutkuje spadkiem rzemieślniczej jakości Pana Lodowego Ogrodu! Chociażby na takiej samej zasadzie Mesjasz Diuny i Bóg Imperator Diuny Franka Herberta są lepszymi książkami niż pierwsza Diuna.
Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze
Prześlij komentarz