„Przeklęty tron” kontynuuje tę śmiertelnie nudną historię, a przynajmniej tak mi się wydaje

Z jakiegoś kompletnie niezrozumiałego dla mnie powodu Jacek Piekara połączył dwie swoje powieści (jeśli w ogóle chcemy je rozpatrywać jako powieści) w jeden twór - z użyciem prologu. Jednakże winny jestem rozpatrzyć oba teksty osobno. Problem jest z tym prologiem, dlatego postanowiłem, że początek obu recenzji będzie taki sam, coby ułatwić mi pracę i rozbawić/zirytować czytelnika. Także prolog jest w zasadzie kroniką wydarzeń fikcyjnego świata, w którym rozgrywa się akcja i to kroniką wysoce marną. Piekara pluje czytelnikowi w twarz kolejnymi wydarzeniami no i fajnie, że się postarał i to wszystko opracował, z tym że nic mnie to nie obchodziło.

Przechodząc do tej bardziej twórczej części recenzji, należałoby napisać, o czym jest Przeklęty tron, ale niestety nie jestem w stanie tego uczynić. Smoki Haldoru jeszcze byłem w jakimś stopniu zdzierżyć, ale w przypadku kontynuacji przyszło do mnie wyparcie już od samego początku. Cała książka to jeden wielki szum wydarzeń, w którym wszyscy miotają się, chcąc przejąć władzę i wymordować innych - wrogów. Tylko tyle jestem w stanie stwierdzić z przekonaniem.

Jeżeli w poprzedniej książce Piekara za dużo miejsca poświęcił światotwórstwu, to nie wiem, jak można nazwać to, co stało się tutaj. Przeklęty tron to tylko i wyłącznie światotwórstwo, które rzuca w czytelnika miliardem nazw, wydarzeń i postaci bez żadnego powodu, ze względu na który kogokolwiek miałoby cokolwiek z tego obchodzić. Nie lubię tych bohaterów, nie lubię tego świata, bo ten cholernie nudny prolog nie dał mi żadnego powodu, by się zaangażować. No fajnie, że Piekarze się chciało, ale myślę, że gdyby mu się nie chciało, to wyszłoby lepiej, bo może mielibyśmy więcej historii. Skoro już sprowokowano mnie do porównań, to zabawmy się w porównania, bo tak się składa, że wiem więcej, niż ignorant, który dumnie podzielił się z czytelnikami informacjami, że twórczość Piekary jest porównywana z dziełami Ursuli Le Guin i J.R.R. Tolkiena. Wyobraźmy sobie, że dostalibyśmy takie Grobowce Atuanu, ale zamiast skupienia się na Pożartej oraz również Gedzie, książka skupiałaby się na przedstawieniu całej społeczności białych barbarzyńców, całej społeczności wokół kapłanki. Le Guin pewnie nadal by z tego wybrnęła, bo jak ona pisała Ziemiomorze, to miała na to pomysły i plan. Ale załóżmy, że książkę napisałby ktoś inny. I co by z tego wyszło? Nie wiem, ale to porównanie wyszło mi tak samo chaotycznie jak Przeklęty tron. I jeżeli tak miałby pisać Jacek Piekara, to chyba nie byłoby warto tego ciągnąć. Bo ja nie widzę żadnego sensu w czytaniu takiej literatury.

Czy Przeklęty tron może komuś dać chociaż trochę przyjemności? Pewnie tak, ale nie warto poświęcać czasu na rozrywkę na takim niskim poziomie. Pozwólcie mi się pożegnać, dostojni panowie! I naprawdę polecam przeczytać Tolkiena i Ziemiomorze Le Guin, mój drogi czytelniku. Po pierwsze lepiej spędzisz czas, po drugie zetkniesz się z wybitnie dobrą literaturą, po trzecie poznasz filary gatunku fantasy. Nie ma na co czekać, w końcu książek do przeczytania tylko przybywa! A czy ja dam Jackowi Piekarze kolejną szansę? Cóż, już dałem, ale naprawdę żywię nadzieję, że w końcu natrafię na ten moment, w którym ustabilizuje on swoją pozycję w moich oczach jako solidny rzemieślnik i (co należy podkreślić), nie zejdzie poniżej tego solidnego poziomu. Boję się jednak, że ten moment nigdy nie nadejdzie.

Ale póki co nie wybiegajmy tak bardzo do przodu.

Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

„Księżniczka z lodu”, który wreszcie pękł

Wpaść do „Studni Wstąpienia” i sobie głupi ryj rozwalić

„Przygody kapitana Hatterasa”, czyli Anglicy na lodowej pustyni