„Czerwień Jarzębin” na leśnej polanie, Michalak tańczy, pisze, a my wijemy się w spazmach śmiechu - a zatem wszyscy są zadowoleni, szkoda tylko, że są ludzie, którzy nie są w stanie rozpoznać, jak bardzo szkodliwa jest to literatura

Jeśli myślałem, że Leśna Polana była słabą książką, to jak mam określić Czerwień Jarzębin? A swoją drogą, to skąd Katarzyna Michalak wzięła ten tytuł? Może coś mi umknęło (ale czytałem uważnie, więc chyba nie…), ale nie ma tu żadnej czerwieni jarzębin. W ogóle ta książka nie ma za wiele wspólnego z poszukiwaniem domu na leśnej polanie. Szkoda, że autorka nie ma pomysłu na jakieś ciekawe tytuły - mogłaby się zainspirować chociażby Dickiem, mogłoby być ciekawie. No ale czego można oczekiwać od kobiety, która generalnie sprawia wrażenie, jakby nie miała pojęcia, co robi?

Ja chciałbym tylko wspomnieć, że podczas czytania bawiłem się wyśmienicie, jak za starych dobrych czasów, gdy emocjonowałem się Rokiem w Poziomce. Cieszy mnie to, bo od jakiegoś czasu martwiłem się, że pani Kasia już się wypaliła i nie dostarczy mi nigdy podobnie pozytywnych emocji. Dobrze, a zatem fabuła. Uważni czytelnicy pewnie pamiętają, że w poprzedniej części Gabriela została uprowadzona przez nikczemnego nikczemnika, nazistowskiego komunistę od ukraińskich morderców. No ale na początku Czerwieni Jarzębin okazuje się, że jednak nie, że pojechała sobie do USA, bo tak bardzo chce tego domu w lesie, że aż pojechała na drugi koniec globu, żeby prosić o kasę. Już w tym momencie czytelnik orientuje się, że znajdujemy się w jakichś innych stanach świadomości. Ale spokojnie, bo zaraz potem znika kolejna bohaterka, tym razem Julia i jest kolejny dramat. W tym momencie stężenie absurdu przekracza wszystkie poziomy, tama zdrowego rozsądku pęka i człowiek zaczyna płynąć razem z naszymi pięknymi, godnymi bohaterami aż do końca. Tu tragedia, tam dramaty, do tego rozbite okno, mały gwałcik, bo czemu nie. No i nie można zapomnieć o tym, że w michalakverse człowiek jest w stanie w piętnaście minut od podjęcia decyzji o wylocie do USA dojechać na lotnisko, przejść odprawę, dolecieć do Zurychu i zginąć w zamachu terrorystycznym przeprowadzonym na tamtejszym lotnisku. A na koniec dostajemy oczywiście dramatyczny wypadek i śmierć. Och, jak przykro. Czy przypadkiem Michalak nie praktykowała już takiego rozwiązania w swoich poprzednich dokonaniach trylogiowych? Możliwe.

Natomiast co zwróciło moją uwagę, to tym razem nie absolutnie antypatyczni męscy bohaterowie, którzy nie mają żadnych cech, za które można byłoby ich polubić (szczególnie ten idiota Wiktor, który w Czerwieni Jarzębin jest jeszcze gorszym człowiekiem niż Leśna Polana i ja nie jestem w stanie zrozumieć, czemu Gabriela na niego leci), ale obsesyjna potrzeba kontroli, jaką mają wszystkie postacie. Dzieje się coś problematycznego i nagle absolutnie wszyscy muszą przybyć na miejsce, roztoczyć swoją opiekę, wiedzieć wszystko, dodzwonić się do każdego, a jak ktoś nie odbiera, bo na przykład śpi, albo wyłączy telefon, to można mu się włamać przez okno do mieszkania. Bo czemu nie, przecież jesteśmy bogaci, zapłacimy za naprawę.

Pierwotnie chciałem zażartować z tej sceny z tak zwanym zgwałceniem, ale nie jestem w stanie. Nie jestem, bo Michalak jest obrzydliwa w swoim postrzeganiu relacji damsko-męskich. Kuriozalne jest, że w michalakverse każdy facet obrusza się, kiedy ktoś zakwestionuje jego męskość i od razu jest gotowy do przemocy, nawet wobec swojego ukochanego brata. A co się robi, jak jakaś de facto obca kobieta powie ci, że jesteś ciapowaty czy ciotowaty? No jak to co, trzeba pokazać puszczalskiej szmacie, że jest się męskim - na łóżko z nią, sukienkę zedrzeć i zerżnąć na ostro! A potem dramat, oczywiście winna jest prowokująca kobieta, poza tym ona lubi się tak zabawić. Ten konflikt jest dla mnie kompletnie niezrozumiały. Ale wiem, co on symbolizuje - z poprzednich książek Michalak już się nauczyłem, że ona uważa, że seks może być albo delikatnym, czułym wyrazem miłości, albo brutalnym świadectwem zeszmacenia. Nie ma nic pomiędzy, nie można po prostu uprawiać seksu bez zobowiązań.

Tak więc mamy w tej książce chyba z trzy główne problemy, każdy związany z jedną z bohaterek - zniknięcie Gabrieli (jej tata nie odebrał wiadomości, nie ma żadnego zagrożenia), śmierć Julii w zamachu (ona nie mogła w piętnaście minut znaleźć się Zurychu, kogo próbujesz nabrać, Katarzyno Michalak?!) oraz zgwałcenie Majki (już ustaliliśmy, to ona jest winna, jeszcze wpędziła gwałciciela w depresję, podła baba). Gdybym bardziej emocjonalnie przeżywał literaturę, pewnie targałyby mną żywe emocje, ale chyba nie takie, jakich chciałaby autorka. No ale ciężko przeżywać dramaty postaci, gdy człowiek ciągle się śmieje. Jeżeli jakaś książka zasługuje, żeby określić ją jako beznadziejne, nieczytalne gówno, to Czerwień Jarzębin na pewno. A jeśli komuś brakowałoby scen brutalnego mordowania ludzi, to tutaj też je dostanie. Fajnie, nie? Nie.

Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

„Księżniczka z lodu”, który wreszcie pękł

Wpaść do „Studni Wstąpienia” i sobie głupi ryj rozwalić

„Przygody kapitana Hatterasa”, czyli Anglicy na lodowej pustyni