„Wszystkie odcienie czerni” stylu Ilony Felicjańskiej

    Nie jestem kimś, kto eksytowałby się faktem, że była modelka Ilona Felicjańska napisała książkę. I nie chodzi o to, że jestem ponad jakieś takie kontrowersje, bo po prostu mnie to nie obchodzi. Jest pani Ilona, napisała thriller erotyczny, więc spójrzmy na jej dzieło. A to, że jest znana, nie ma tutaj żadnego znaczenia. No i muszę przyznać, że Wszystkie odcienie czerni to dzieło naprawdę wyjątkowe. Chyba nie czytałem jeszcze TAKIEJ książki. A co do oczywistego nawiązania w tytule, to książka Felicjańskiej nie ma o dziwo aż tak dużo wspólnego z Pięćdziesięcioma twarzami Greya.

    Anna (ale nie Steele) prowadziła sobie w miarę spokojne życie. Pracuje w wydawnictwie, jej mąż Paweł jej wziętym prawnikiem, ma dwójkę dzieci, które kocha i w tym wypadku musimy jej uwierzyć na słowo, ponieważ ten fakt nigdy nie jest przedmiotem większych rozmów w książce i same dzieci generalnie nie są postaciami, a jeno figurami, które można przesuwać, jak autorka zechce. W każdym razie w życiu Anny było paru kochanków, jednak dopiero tajemniczy biznesmen Oskar zawrócił protagonistce w głowie. Mamy więc płomienny romans oraz seks. Na tym opierają się Wszystkie odcienie czerni, przynajmniej w większości. Dostajemy pełno scen erotycznych, ponadto bohaterka ciągle myśli o seksie. Serio, cały czas, ewidentnie jest bardzo niewyżyta seksualnie. Nie ma tu nic więcej do opowiedzenia. Dopiero pod koniec coś się wreszcie zaczyna dziać, gdy książka z beznadziejnego pornosa zmienia się w beznadziejny thriller i mamy wreszcie pościgi, groźby i morderstwa… z tym że oczywiście wiemy, iż się Annie nic nie stanie, ponieważ narracja prowadzona jest z pierwszej osoby. Ta fabuła jest koszmarna. Nie chce mi się o niej nic więcej opowiadać, bo nie ma to sensu.

    Ponieważ narracja jest prowadzona w czasie teraźniejszym, a Anna lubi sobie pomyśleć i powspominać, mamy trochę retrospekcji, w których Ilona Felicjańska kompletnie się gubi. Pomieszane czasy, czasami ciężko cokolwiek zrozumieć. Procesy myślowe protagonistki to też jakaś zagadka. Jednak najdziwniejsze jest to, jak bardzo przeseksualizowany jest ten świat. Tutaj chyba nie ma ani jednej wiarygodnej postaci. Wszyscy tańczą w jakimś kotle wypełnionym wiecznym pożądaniem. Ja wiem, że to jest erotyk, ale trzeba zachować w tym pewną porcję zdrowego rozsądku.

    Jest coś unikalnego w tej książce. Może to chęć bohaterki do bycia zgwałconą? Chociaż z drugiej strony to akurat nie jest nic dziwnego, a ona jednak się w pewnym momencie orientuje, że fantazja seksualna nie musi mieć nic wspólnego z rzeczywistością. I dobrze. Czy polecam? Jest to ciekawe doświadczenie, jednak Wszystkie odcienie czerni są naszpikowane tak pretensjonalnymi wyrażeniami, że wrażliwych może to odrzucić, ponadto miernota fabularna nie jest wynagradzana przyjemnymi scenami erotycznymi. Te są okej, ale jakoś do mnie nie przemówiły. Może wynika to z tego, że pozostałe elementy powieści są tak okropne. No bo to nie jest tak, że Wszystkie odcienie czerni eksplorują jakieś mroczne strony ludzkiej psychiki, a kierowani namiętnościami i fatum, skazani na zagładę bohaterowie robią rzeczy, które redefiniują ich charaktery. To po prostu normalne życie, które pod koniec nagle robi się dość absurdalne. Czy jest to książka gorsza od Pięćdziesięciu twarzy Greya? Zdecydowanie. Przede wszystkim jest bardzo ciężkostrawna. Czasami można trafić na takie opinie, że przed napisaniem własnej książki warto przynajmniej parę przeczytać, żeby wiedzieć, z czym to się w ogóle je. Czytając Wszystkie odcienie czerni ma się właśnie wrażenie, że Ilona Felicjańska w życiu żadnej powieści nie przeczytała.

    Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Powieściozja - z książki „Mroki”

„Pani Ferrinu” nie kończy cyklu

Gdy rozepnie rozporek, ona ujrzy ogromnego, „Wyzwolonego” członka