Poezjowieść - z książki „Pomroki”

    W recenzji Mroków stwierdziłem, że na takiej formie nie da się oprzeć swojej twórczości. No i chyba miałem rację, jako że Jarosław Borszewicz niestety nie dożył premiery kolejnej swojej powieści. Niestety nie tylko z takiego czysto ludzkiego powodu, ale również ponieważ Pomroki są już nie o śmierci a o życiu. Można wręcz powiedzieć, że to okrutny chichot losu. I chociaż de facto książka nie została dokończona, to jednak maszynopis dotarł do wydawnictwa jeszcze za życia autora, także nie wydaje mi się, żeby można było nazwać Pomroki książką niekompletną. To, co Borszewicz chciał przekazać, chyba tutaj jest. Chociaż co ja tam wiem.

    Naszym głównym bohaterem ponownie jest Duet Zezowaty, który pozornie jest tym samym człowiekiem co w Mrokach, ale tylko pozornie. Wiktor (którego imię zawsze jest ujęte w ramce, jakby czytelnik miał sobie wyobrażać jego nagrobek, informację o pogrzebie, którą się wywiesza dla sąsiadów czy też jego czarno-białe zdjęcie) nie żyje, Nieobecna od lat wysyła Duetowi listy, a nasz bohater unika Moniki i przy okazji spotyka młodą kobietę, którą przygarnia. Obserwuje, jak ona próbuje żyć. A nie jest łatwo, jako iż owa Marysia nie wie, jak żyć. Powinna przeprowadzać wywiady, ale nie jest w stanie, więc Duet robi to za nią. Tak bardzo chce żyć, że znosi taką irytującą babę. Podziwiam jego cierpliwość, ja bym ją wyrzucił. Zresztą - ja w ogóle bym jej do domu nie wpuścił. Z drugiej strony w świecie książek pana Jarosława chyba wszyscy mówią do siebie pseudo-mądrościami, także może to po prostu odpowiednia stylizacja. Fabuła jest więc podobnie jak w Mrokach znikoma. Początek książki jest okropny, jednak gdy już czytelnik przyzwyczaja się do stylu Borszewicza, całość wchodzi gładko. Podobnie jak poprzedniczkę, Pomroki czyta się bardzo dobrze, nawet jeśli nie wie się, dlaczego. Ciężko mi powiedzieć cokolwiek więcej. To taki typ literatury, który albo się lubi, albo się nienawidzi. A twierdzę tak, ponieważ nie wierzę, że jeśli kogoś zmęczy to gadanie, to doczyta do końca bez irytacji.

    Jest tutaj dużo pretensjonalności, która momentami drażni. Jest tutaj dużo bzdurnych przemyśleń o niczym, które absolutnie nic nie wnoszą. Mimo to Borszewicz ani przez moment nie traci sprzed oczu celu - poszukiwania życia. Bo nawet jeżeli nie wiadomo jak żyć, po co żyć i jak przeżyć, to jednak ewidentnie warto żyć. Nawet nie próbować, tylko po prostu żyć.

    Co zostaje po śmierci? Życie. Nic nie lepszym podsumowaniem Pomroków niż fraza, która w nich pada. Już nie memento mori, a memento vitae. I to akurat jest absolutnie piękne. Jasne, że proste, ale właśnie dlatego tak działa. Podobnie jak w poprzedniej książce nie jestem w stanie ocenić jakości poezji, bo się na tym nie znam. Mimo to ewidentnie Mroki były chyba lepsze. Tak mi się wydaje, ale pewny nie jestem. To zbyt fikuśna pisanina, żeby obie powieści bezpośrednio porównywać. W każdym razie Pomroki bez wątpienia nie są dodatkiem czy odcinaniem kuponów od Mroków. Jeśli twoim zdaniem, mój drogi czytelniku, recenzja nie tłumaczy mojej satysfakcji z lektury, możliwe, że wynika to z wyżej wspomnianego charakteru powieści. Albo się lubi, albo bardzo nie lubi. Ja lubię. I rozumiem każdego, kto uwielbia. W każdym razie twórczość Borszewicza jest charakterystyczna, a to chyba najważniejsze.

    Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Powieściozja - z książki „Mroki”

„Pani Ferrinu” nie kończy cyklu

Gdy rozepnie rozporek, ona ujrzy ogromnego, „Wyzwolonego” członka