„Bitwa o Skandię” wojowników przynoszących nadzieję

    Ziemia skuta lodem była ogromnym rozczarowaniem. Napisałem przy jej okazji, że to w ogóle nie jest zakończona historia. No i lektura Bitwy o Skandię tylko potwierdziła moje przypuszczenia. Napiszę to już na samym początku - Ziemia skuta lodem oraz Bitwa o Skandię powinny były być jednym, dłuższym tomem serii Zwiadowcy i wtedy może nawet bym powiedział, że jest świetnie, pięknie i w generalnie brak zastrzeżeń. A tak jest różnie. Również należy wspomnieć o polskim tłumaczeniu - książka w oryginale nazywa się Oakleaf Bearers, to ładniejszy i ciekawszy tytuł, niż to, co dostali polscy i amerykańscy czytelnicy (swoją drogą to jakaś paranoja, że w USA mają inny tytuł, niż w Australii).


    Nadeszła wiosna, więc to już czas na odejście Willa i Evanlyn z chatki, w której przetrwali zimę. Will już w miarę doszedł do siebie, chociaż jego zwiadowcze umiejętności ucierpiały przez niewolę i działanie cieplaka. Niestety nie jest łatwo, jako iż Evanlyn znika, porwana przez zwiad temudżeińskiej armii. Na szczęście szczęśliwym zbiegiem okoliczności w pobliżu jadą Halt i Horace, którzy przybywają na ratunek. To dobrze, że Skandia jest taka mała! Tak więc Flanagan odhaczył spotkanie bohaterów, a teraz może postawić im na drodze kolejne znane twarze - bowiem napotykają oddział Skandian z Erakiem na czele. Na szczęście jakiekolwiek kwasy idą w cień, bo Halt martwi się tymi Temudżeinami, bo to niezwyciężona armia jest i w ogóle. Zawiązuje się więc nietypowy sojusz - Halt, Will, Horace i Evanlyn, w zamian za wolność i bezpieczeństwo zobowiązują się do wsparcia Skandian w odparciu ataku stepowych wojowników ze wschodu. Większość tej książki to przygotowania do bitwy. Samo starcie jest nawet satysfakcjonujące, bardzo przyjemnie je Flanagan opisał. Czy realistycznie i zgodnie z zasadami rozumu i godności człowieka? Nie wiem, nie znam się. Może trochę tak, ale nie przeszkadza mi to. W końcu w tej serii dziecko pokonało wielkiego, mrocznego rycerza-siewcę zła, więc jesteśmy w takich klimatach. Natomiast zakończenie jest jak zwykle słodkie, puszyste i szczęśliwe, wręcz do porzygu. Ponadto autor stawia Willa przed dokładnie takim samym wyborem, jak w Ruinach Gorlanu. Dlaczego? Nie mam pojęcia. No i co do losu, jaki spotyka Horace’a… tego można się było spodziewać, ale i tak jestem rozczarowany. Generalnie całe zakończenie jest przewidywalne do bólu. Panie Flanagan, pan by wymyślił coś oryginalnego może, co pan na to? Ja rozumiem, że to literatura przeznaczona dla młodszego czytelnika i ma się ją przede wszystkim miło czytać (ten postulat został w Bitwie o Skandię zrealizowany), ale warto byłoby się trochę bardziej postarać.


    Co do bohaterów, to nie ma o czym mówić. Fajnie, że autor znalazł rolę dla postaci Evanlyn. Z drugiej strony chyba nie ma czego chwalić, w końcu po to się wprowadza do książki bohaterów, żeby mieli oni co robić. Nadal nie rozumiem, dlaczego Erak jest wychwalany pod niebiosa. Przecież to on porwał Willa i Evanlyn, a w tej książce już nikt o tym nie pamięta. Mając to na uwadze, zakończenie jest wręcz kuriozalne.


    Podsumowując z wielką ulgą mogę oświadczyć, że pomimo pewnych uwag, dotyczących przede wszystkim rozwiązań fabularnych, Bitwa o Skandię jest okej. Zmyła ona niesmak po Ziemi skutej lodem i mogę ją polecić. Jeśli po części trzeciej dałeś sobie spokój ze Zwiadowcami, polecam dać im jeszcze jedną szansę. Może uznasz, że jest lepiej. Mam taką nadzieję.


    Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Powieściozja - z książki „Mroki”

„Pani Ferrinu” nie kończy cyklu

Gdy rozepnie rozporek, ona ujrzy ogromnego, „Wyzwolonego” członka