„Pan X” oznacza trzymać się z daleka!

    Moja relacja z Peterem Straubem jest żadna, ponieważ nie znam typa. Ale czytałem parę jego książek i na tej podstawie wyrabiam sobie opinię o nim, czyż nie? No niekoniecznie. To jest nieistotne. Ważne jest natomiast co myślę o powieści Pan X. Moje przemyślenia można chyba byłoby zawrzeć jakoś w jednym, niezbyt skomplikowanym i niekoniecznie złożonym zdaniu, ale będę musiał trochę bardziej się rozpisać, jako że moje recenzje są raczej dłuższe niż krótsze. Tak mi się wydaje, może się mylę, co ja tam wiem na temat recenzowania powieści. Ale czas skończyć z tym bełkotem, bo zamieniam się powoli w piszącego Pana X Petera Strauba (subtelny spoiler do właściwej recenzji).


    Ned Dunstan w każde swoje urodziny doświadcza napadów, będąc wówczas świadkiem niepokojących wizji, w których tajemniczy osobnik w czerni nazywany przez niego Panem X popełnia makabryczne morderstwa. Cóż, każdy ma jakieś problemy. Ned ma ich jednak trochę więcej, jako że do rodzinnego miasta Edgerton w Illinois wzywa go wieść o umierającej matce. Ta przekazuje synowi wiadomość o jego ojcu i ostrzega Neda przed wielkim niebezpieczeństwem. Ten wkrótce przekonuje się, że ma brata, identycznego bliźniaka, który potrafi przenikać zamknięte drzwi i drwi z praw natury, staje się podejrzany o trzy morderstwa, odkrywa istnienie świata cieni w Edgerton, uczy się jeść czas i przypomina sobie, że pewnego razu on i jego zły brat stali się jedną osobą. No i tak się ta historia toczy, podobno nawet dobrze, bo czytałem jakieś pozytywne opinie. Dobrze dla tych, którzy się przy Panu X świetnie bawili, ja niestety nie zaliczam się do tego bez wątpienia zacnego grona.


    Wydaje mi się, że Peter Straub naprawdę potrafi napisać coś przyjemnego, jednak wpada on również na pomysły, żeby pojechać po bandzie i wtedy wychodzi słabo. No i właśnie coś takiego jest w Panu X. Książka ma bardzo wysoki próg wejścia - tak powiedziałby jej entuzjasta czy mówiąc szerzej obrońca. Ja nie cierpię tej powieści, więc wypowiem się inaczej - książka zaczyna się takim bełkotliwym chaosem, że byłem naprawdę blisko porzucenia lektury, zrobienia czegoś, czego nie uznaję. Naprawdę tego nie rozumiem, bo to przecież rzutuje na całe doświadczenie z książką! Początek powinien zaciekawić, zachęcić, a nie odstraszać i denerwować! Panie Straub, pan przecież potrafi pisać książki. Jasne, autor chciał wprowadzić czytelnika w odpowiedni nastrój, ale jestem przekonany, wręcz pewny, że można było to zrobić lepiej.


    A tak poza tym to nie mam zbyt wiele do powiedzenia. Jest pełno bohaterów, żaden nie jest ciekawy, tylko mi się nazwiska przewijały przed oczami, a nie jacyś ludzie. Generalnie wszystko tu jest nudne. No i jest napastliwy gej, jeśli to kogoś interesuje.


    Także no nie polecam. To w ogóle nie jest moja bajka i żałuję czasu spędzonego na lekturę, naprawdę. Cieszę się, że mam już to za sobą, jedno zmartwienie mniej. Coś mi się teraz należy za to poświęcenie. Jeśli jesteś wielkim fanem twórczości Strauba, to może się w Panu X odnajdziesz. Chociaż nie jestem do końca pewien, bo sam przecież wiem, że on umie pisać, a ta książka jest nieczytalna. Także jeśli zdecydujesz się na lekturę, to na własną odpowiedzialność.


    Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Powieściozja - z książki „Mroki”

„Pani Ferrinu” nie kończy cyklu

Gdy rozepnie rozporek, ona ujrzy ogromnego, „Wyzwolonego” członka