Nie zaśniesz przy „Śpiących królewnach”

    Sięgając po Śpiące królewny, naprawdę się bałem. Ostatnie powieści, w których palce maczał Stephen King zawiodły mnie, a i ostatnie dzieło tego autora, czyli współtworzone z Richardem Chizmarem Pudełko z guzikami Gwendy okazało się ładnie napisaną historyjką o najoczywistszych sprawach ludzkiego życia. Ale już po kilkudziesięciu stronach Śpiących królewien moje obawy zostały rozwiane.


    Kiedy kobiety zasypiają, wokół nich tworzy się kokon. Nie budzą się, a jakakolwiek próba rozerwania okrywających ich powłok kończy się tragicznie - wstają i mordują tych, którzy je obudzili. Jeszcze nieśpiące kobiety desperacko próbują zachować przytomność, natomiast mężczyźni, pozbawieni matek, żon i córek, zaczynają podejmować irracjonalne decyzje. Prawo przestaje obowiązywać. W miasteczku w Appalachach pojawia się tajemnicza Evie, wydająca się posiadać nadprzyrodzone moce. Co więcej, zasypia i normalnie się budzi. To właśnie ona stanie się przyczyną konfliktu w miasteczku. Fabuła nie jest skomplikowana i zakończenie także nie zaskakuje. Jest dobre, nie spodziewałem się niczego innego. Czy to dobrze? W tym wypadku tak, bo nic nie przeszkadzało mi w uwierzeniu w dziejące się na kartach powieści wydarzenia. Ale szkoda, że autorzy nie spróbowali z czymś maksymalnie głupim. Wciąż pamiętam zakończenie Bastionu, które ciągle wywołuje u mnie salwę śmiechu. To, co się Śpiącym królewnom nie udało, to udramatyzowanie problemu. Kobiety zasypiają na całym świecie, ale ja kompletnie nie czułem wagi sytuacji. Od początku byłem pewny, że wszystko skończy się relatywnie dobrze. No niestety, próba zbudowania niepewności o los zasypiających kobiet okazała się nieudana.


    Nie mogę powstrzymać się od porównań, bowiem książka ta bardzo przypomina mi Bastion Stephena Kinga. Zaczyna się w identyczny sposób. Nic się nie dzieje, jest cała masa bohaterów, którzy oczywiście mylą się czytelnikowi, nawet mimo zawartej listy postaci. Odbiorca dopiero po czasie jest w stanie skupić się na tych, których książka wypycha na pierwszy plan. A cała reszta pozostaje nieistotna. Ciekawe jest to, że nie ma tu właściwie żadnego antagonisty. Kiedy mężczyźni dzielą się na frakcje, z których jedna chce zabić Evie, a druga ją obronić, w każdej znajdują się postacie, które lubiłem. Moją szczególną uwagą cieszył się hycel Frank Geary, który miał dobre serce, ale nadal był bardzo agresywnym człowiekiem. Wciąż nie wiem, czy miałem go polubić. Natomiast Evie to już zupełnie inna sprawa. Jej nie można lubić. Bardzo rozbawiła mnie scena pod koniec, ta gdy stoi nago w celi. Polecam, ten moment bardzo poprawił mi humor.


    Książki, w których procesie tworzenia uczestniczył Stephen King prawie zawsze mnie nudzą (w jakimś tam momencie). Ale tutaj w ogóle tego nie doświadczyłem, co znowu upodabnia Śpiące królewny do Bastionu. Naprawdę nie ma tu miejsca na nudę. Tym razem mistrz horroru nie miał okazji popisać się umiejętnością usypiania czytelnika. To dobry moment na pochwalenie powieści za to, iż nie czuć, że pisały ją dwie osoby. Gdybym tego nie wiedział, nigdy nie pomyślałbym, że książka nie była tworzona tylko przez jednego człowieka.


    Problematyka powieści rzeczywiście jest aktualna i odnosi się nie tylko do tytułowych królewien. Zarówno kobiety, jak i mężczyźni muszą tutaj zrozumieć, że potrzebują się wzajemnie i mimo pozorów nie mogą żyć bez siebie. Muszą przebudzić się do nowego, lepszego życia. Książka faworyzuje kobiety i to im zostawia wybór w ostatecznym wyglądzie świata. Nie ma raczej powodu wyjaśniać, dlaczego taką decyzję podjęli autorzy. A jeśli ktoś nie rozumie, to ja nie mam zamiaru tego tłumaczyć. Sprawdź sobie powieść, kochany czytelniku tego tekstu.



    Śpiące królewny to długa, ale bardzo dobra książka. Może nie zaskakuje, ale ma ciekawych bohaterów i bardzo przyjemnie się ją czyta. A przecież po to sięga się po literaturę. By zapewniła przyjemność. Nie ma tu większych zalet, ale brak też jakichś zauważalnych wad. Dlatego z całego serca polecam powieść Stephena i Owena Kingów.


    Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

To przykre, że życząc „Spełnienia marzeń!”, mamy na myśli uwolnienie się od patologii, nieszczęść i cierpienia, a nie na przykład kupienie sobie ładnego domu (ale w sumie go nie potrzebujemy, przecież zawsze go dostajemy u pani Katarzyny Michalak za pół darmo)

„Vertical”, czyli chyżo pikujmy dla objawienia!

Oby był to dobry „Omen”