To „Imię róży”!

    Na listach wielkich oto Imię róży spoczywa. Już na początku czuję się zmuszony zaznaczyć, iż ja nie przepadam za kryminałami czy powieściami historycznymi (takie mam doświadczenia). Niestety. Mimo tego i tak nie pozostawałem uprzedzony, bo przecież ta książka podobno jest świetna. Bardzo mocno chciałem w to uwierzyć. A potem przyszła przykra rzeczywistość.


    Jest rok 1327 (co nasuwa mi pewną myśl, ale jej tutaj nie uczynię, bo to byłoby niezwykle podłe i żałosne) i w pewnym opactwie benedyktynów dochodzi do morderstwa. O tak, bo nie wygląda to na samobójstwo. Rozwiązania zagadki podejmuje się Wilhelm z Baskerville, a cały proces będzie opisywał nam jego uczeń, nowicjusz Adso z Melku. Mamy więc narrację pierwszoosobową i wygląda to w taki sposób, że na starość Adso spisał całą tę historię. To oczywiście nasuwa nam od razu pytanie - czy możemy ufać temu staruchowi, bo w końcu przedstawia bardzo szczegółowe dialogi i może wykorzystał ten aspekt kryminalny, żeby opowiedzieć nam coś o Kościele i życiu? To bardzo dobre pytanie, ponieważ dokładnie o to samo należy podejrzewać samego Umberta Eco. No bo oczywiście Imię róży jest kryminałem, ale jednak nie jest to sednem książki. Tym sednem są niekończące się, nudne rozmowy bohaterów o rzeczach teoretycznie interesujących. Nadal nie jestem w stanie uwierzyć jak źle to wszystko zostało wkomponowane w tę historię! Mam wrażenie, że fabuła powinna być wręcz niezauważalnie przetykana takimi bardziej filozoficznymi wątkami, natomiast tutaj jest zupełnie inaczej. Nie twierdzę, że Eco nie mówi o rzeczach zajmujących, konflikt polityczny papieża z cesarzem czy rozmowy na temat ubóstwa są z jednej strony przerażająco, boleśnie prawdziwe (boli nas hipokryzja i ślepota ludzi), a z drugiej zachęcają do myślenia, ale momentami czułem się jak podczas jakiegoś wykładu uniwersyteckiego. Nawet najciekawszy wykład po jakimś czasie zaczyna nużyć. A przypominam, że czytam powieść, soczystą fikcję, która ma mnie zainteresować. No a sam kryminalny wątek jest nudny i ciągnie się niemiłosiernie.


    Największy problem Imienia róży jest styl autora, bo wszystko jest tutaj okropnie nadęte. Prawdą jest to, że Eco potrafi rozbawić, ale to są momenty, bo w przeważającej większości czułem się jakby traktowano mnie jak głupca. I to nie jest tak, że ja nie umiem czytać literatury pięknej, po prostu wychodzę z założenia, że książkę musi się dobrze czytać. Jeszcze gdyby Imię róży jakoś mnie chwyciło za serce, wywołało jakiekolwiek emocje, to może dałoby się to przeboleć, ale no nic takiego nie miało miejsca, niestety.


    Fajnie, że autor się przygotował do pisania, dbał o to i tamto, ale co z tego, skoro efekty końcowy jest okropny?


    Jednak nie ukrywam, że moje negatywne odczucia mogą wynikać jedynie z osobistych zainteresowań. No bo ja nie lubię kryminałów, szczególnie tych nudnych i nie lubię powieści historycznych, a tutaj mamy przecież nudną (przynajmniej dla mnie) epokę średniowiecza. To skumulowało się w książkę usypiającą, przy której nie mogę zmusić się na jakikolwiek entuzjazm. Bardzo mi z tego powodu przykro. Umberto Eco nie zrobił na mnie dobrego wrażenia, zrobił wręcz bardzo negatywne. Chciałbym napisać coś pozytywnego, ale nie jestem w stanie. Nie, bohaterowie nie są ani ciekawi ani różnorodni. Po prostu denerwują. I tak, niektórzy mają tacy być, ale ja nie polubiłem absolutnie nikogo. Nie polecam.


    Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Powieściozja - z książki „Mroki”

„Pani Ferrinu” nie kończy cyklu

Gdy rozepnie rozporek, ona ujrzy ogromnego, „Wyzwolonego” członka