Kiedy liczysz na cztery dupczonka, ale musi być „Mroczniej”!

    Tak, oto kolejna część znakomitej sagi, sagi o rozkoszy, pożądaniu, mrocznym romansie, który może zaprowadzić młodą, niewinną dziewicę na manowce… a w każdym razie takie wrażenie robiła pierwsza część, kultowe Pięćdziesiąt twarzy Greya. Jednak mimo, iż finał trylogii miał już dawno miejsce, E.L. James nie zwalnia tempa nadal zaskakując swoich czytelników i dostarczając im zaprawdę wyjątkowych doświadczeń czytelniczych. Już książka o wyrafinowanym tytule Grey ponownie poruszyła populację naszej pięknej planety, lecz oto na salonach pojawia się kolejna część trylogii z perspektywy samego greckiego boga seksu Christiana Greya, powieść o intrygującym tytule Mroczniej. Czyżby autorka faktycznie miała nam zaprezentować nowe poziomy mroku związku Anastasii Steele i Christiana Greya?


    Bez żadnych zaskoczeń - fabuła podąża dokładnie tą samą drogą, co historia Ciemniejszej strony Greya, tego należało się spodziewać. Kiedy zasiadałem do lektury miałem jednak pewne oczekiwania, ponieważ było parę scen w drugiej części, których James nie mogła odpowiednio przedstawić, gdyż Ana nie brała w nich udziału. Miałem więc nadzieję, że Mroczniej pokaże właśnie te momenty. No i tak się właśnie dzieje. Zdecydowanie najlepsze w tej książce to konfrontacja Eleny z Christianem i Grace oraz wspomnienia Greya z jego związku z dużo starszą kochanką. To przeczytałem z ciekawością, ponieważ nasz protagonista i narrator w jednej osobie oczywiście nie mówi swojej ukochanej Anie wszystkiego. Cóż, jej strata, trzeba było się nie wiązać z takim człowiekiem. Niestety to koniec zalet, ponieważ scena z Charliem Tango, rozprawienie się z Leilą czy konfrontacja z Hydem to już nudy. Aż jestem zaskoczony, ponieważ jeśli fani na coś czekali, to właśnie na to, co James zepsuła. No trudno, trzeba było poświęcić więcej miejsca na sceny seksu. A skoro już o tym mowa, to są one nieciekawe. Nic dziwnego, nasza parka zabawia się zdecydowanie za często i te ich ciągłe, niezbyt wyrafinowane flirtowanie tylko żenuje. A przez to bawi, ale niezbyt podnieca. Dobre chociaż to, że tym razem Christian ograniczył się z rozmowami ze swoim penisem (przypominam - niejakim Fiutem lub Fiutowskim).


    Najśmieszniejsze jest to, że książka nazywa się Mroczniej. Wiadomo, musi być mroczniej! Więcej szarości, mroku, smutku, brudu! Tyle że nie, ponieważ ta książka jest chyba najbardziej przesłodzonym romansidłem w dorobku James. Co naprawdę kuriozalne, to że pan Christian Grey, złote dziecko sukcesu, poważny biznesmen jednocześnie posługuje się takim dziecinnym słownictwem, nie umie kroić warzyw i jest emocjonalnym dzieckiem, nawet nie nastolatkiem. Poza tym jest bardzo antypatyczny. I jasne, wiele ludzi ma poważne problemy psychiczne, ludzie są różni, zachowania tym bardziej. Ale ja po prostu nie wierzę, że człowiek zachowujący się w tej sposób był w stanie przez lata ukrywać to przed wszystkimi dookoła. Dobrze, że facet znalazł sobie tę Anę, która będzie go wyprowadzać na prostą. I gratuluję jej cierpliwości, bo wybrała sobie apodyktycznego, przemocowego partnera, przez którego będzie pewnie nie raz cierpieć. Cóż, jej wybór.


    Z zaskoczeniem stwierdzam, że Mroczniej okazało się drugą najlepszą częścią całej sagi, co oczywiście nadal nie czyni jej książką dobrą, ale takie miejsce w rankingu jest naprawdę dużym wyczynem. Po Greyu spodziewałem się, że poziom może już tylko pikować, a tu taka niespodzianka. Jeśli jesteś fanem tej serii, to jak najbardziej polecam lekturę. Ja zawsze próbuję dać się porwać zmysłowemu tańcowi, do jakiego zaprasza mnie James. Może tym razem było więcej przytulania i miłostek, ale muzyka nadal gra, a po parkiecie ciągle poruszają się nasi bohaterowie. Czeka iż jeszcze jeden, chyba już tym razem definitywnie ostatni taniec i zaręczam, że zjawię się przy stole, pijąc miód i wino oraz dopingując im, radując się z ich szczęścia.


    Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

To przykre, że życząc „Spełnienia marzeń!”, mamy na myśli uwolnienie się od patologii, nieszczęść i cierpienia, a nie na przykład kupienie sobie ładnego domu (ale w sumie go nie potrzebujemy, przecież zawsze go dostajemy u pani Katarzyny Michalak za pół darmo)

„Vertical”, czyli chyżo pikujmy dla objawienia!

Oby był to dobry „Omen”