„Kraina Cieni” - nudy!

    Jakiś złoty naszyjnik, czy tak? Czy dobrze widziałem? Ach, chyba nie. Widziałem bardzo mętnie napisaną książkę. Peter Straub zrobił na mnie dobre wrażenie swoją poprzednią powieścią, czyli Upiorną opowieścią. Czy rzutowało to na lekturę Krainy Cieni? Nie sądzę, nie jestem jakimś oddanym fanem tego autora. No ale kto wie, może rzutowało, dlatego uprzedzam. W każdym razie nie miałem oczekiwań. No i świetnie, bo niestety nie było na co się nastawiać. W takim przypadku byłbym zawiedziony.


    Mamy bandę chłopaków, ci chodzą do szkoły. Jest fajnie? Oczywiście że nie, bo jest to placówka prestiżowa, co oznacza iż dominuje w niej patologia. Powszechna, pochwalana przez dyrekcję przemoc starszych uczniów wobec młodszych, idiotyczny system nauczania i ciągła masturbacja do samej szkoły jako symbolu sukcesu. To jest ta najciekawsza część powieści, Straubowi świetnie wychodzi pokazanie jak działa taka szkoła. Tutaj polecam zakończenie lektury, bo niestety potem wszystko co dobre się kończy. Dwójka bohaterów wyjeżdża daleko do tytułowej Krainy Cieni i do szkoły nie wracamy. Wuj jednego z chłopców jest czarodziejem, takim prawdziwym i chłopcy będą przez wakacje jego uczniami, z tym że tylko jeden z nich będzie mógł przejść z sukcesem wtajemniczenie. I tak czytamy sobie do końca. Chyba że w trakcie zaśniemy z nudów. A jakie było zakończenie? Nie mam pojęcia, spałem, śniąc o dobrych książkach. A tak na serio, to przewidywalne.


    Niestety Straub tak bardzo przynudza, że jeśli czytałeś Upiorną opowieść i cię znudziła, to przy Krainie Cieni będziesz zasypiał i to niestety dosłownie. Przyznaję, że autor buduje tu niesamowity klimat, w końcu to opowieść o magii. Jest tu dużo oniryzmu, niesamowitości, ale co z tego, skoro to tak bardzo nie angażuje! To już nie jest gawędziarstwo, tylko lanie wody. Ponadto mamy mnóstwo baśni/opowieści opowiadanych w trakcie książki i większość z nich jest cholernie nudna. A ponieważ książka nie angażuje, to również odpada nam aspekt horrorowy. Kraina Cieni nie straszy, a wielka szkoda, bo potencjał był.


    Kolejnym problemem jest postać czarodzieja Colemana Collinsa, bo facet jest od samego początku przedstawiany jako najgorszy człowiek na świecie, a ja nie wiedziałem jaki jest tego powód. To znaczy jasne, jest niesympatyczny, ale jakie są tego przyczyny? Przez to nie da się nim zainteresować, a że czarodziej chyba domyślnie ma fascynować, to przez jego podejście do świata nie fascynuje tylko zwyczajnie irytuje.


    Róża Armstrong mnie nie zainteresowała. Bardzo mi przykro.


    Raczej nie polecam, ale nie jest to najgorsza książka na świecie, ma swoje dobre elementy. Jednak jeśli sięgniesz, możesz pożałować. Po prostu nie da się tego czytać, jest to tak niesatysfakcjonująca lektura. Wolałbym, żeby całość działa się w tej szkole co była na początku. Jasne, fajnie że Straub pokazuje, że to nie jest tak, iż szkoła jest beznadziejna, a szkoła magii doskonała, pełna pięknych przygód, bo może być nawet jeszcze gorsza. Ale co z tego, skoro jest to obtoczone w panierce z ziewania czytelnika. Pisanie tej recenzji męczy mnie dokładnie tak samo jak czytanie Krainy Cieni (czyli bardzo), więc to chyba najwyższy czas na jej zakończenie. Książka otrzymuje moje głębokie wyrazy dezaprobaty. Lepiej już powtórnie przeczytać Upiorną opowieść.

 

    Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Powieściozja - z książki „Mroki”

„Pani Ferrinu” nie kończy cyklu

Gdy rozepnie rozporek, ona ujrzy ogromnego, „Wyzwolonego” członka