„Nowe oblicze Greya” - zwycięski bieg wokół areny

    Tak, oto zwieńczenie najpikantniejszej trylogii ostatnich lat. I to nie ja, to opis z tyłu mojego egzemplarza książki. Atmosfera jest gęsta, a świat oszalał na punkcie zmysłowego tańca dwóch jakże wyrazistych bohaterów tej wyjątkowej serii. Ja również oszalałem, ale nic w tym dziwnego. W końcu co mi pozostało? Lepkie macki Christiana Greya otoczyły już dawno temu mój umysł, wciągając mnie w mroki jego mrocznego (szarego) życia, a ambicja i profesjonalizm panny Anastasii Steele przekłada się na każdą robotę, za którą się wezmę, pozwalając mi na osiąganie sukcesów niemożliwych do zrealizowania dla ludzi zwykłych. Sięgnięcie po Nowe oblicze Greya (ech, ten polski tytuł) to zaszczyt, porównywalny do tego, co przeżywam za każdym razem, gdy patrzę na półkę nad moim biurkiem, na której dumnie stoi Katedra Marii Panny w Paryżu. I jak wrażenia z tego wręcz religijnego uniesienia, które z braku lepszego określenia zmuszony jestem nazwać lekturą?


    Książka zaczyna się bardzo relaksującą sceną - jest już po ślubie naszej niegrzecznej pary, a Ana wspomina sam ślub. Jednak szybko rodzi się nam kolejny konflikt, ponieważ ona opala się odsłaniając piersi. Tego on, prawdziwy samiec alfa, prawdziwy profesjonalista w swoim fachu nie jest w stanie znieść i wpada z pianą w ustach, rozgramiając tłumy dziennikarzy, którzy już zdążyli oblec pozycję Anastasii. Na szczęście męstwo świeżo upieczonego małżonka uratowały niewinną panią Grey. Ta sytuacja powoduje spór, który nasi bohaterowie rozwiązują w sposób bardzo dla nich charakterystyczny - stosunkiem płciowym. No tak, seks jest w końcu dobrym rozwiązaniem każdej sytuacji, jak mogłem w to wątpić. Jednak Greyowie krótko cieszą się spokojem, ponieważ już wkrótce kolejny dramat - Ana nie zmieniła swojego nazwiska w pracy! Co za nikczemny atak na opiekuńczego i niezwykle zmysłowego Christiana, które ręce potrafią czynić cuda. Jak on i ona rozwiążą ten spór? Dobrze wiesz jak. Czytelnik lawiruje między meandrami umysłu dziecka (Christiana) oraz nastolatki (wcześniej zwaną profesjonalistką), doświadcza tych intensywnych momentów zbliżeń cielesnych, próbując znaleźć szczątki tak zwanej fabuły. Jednak E.L. James to prawdziwa wizjonerka w swoim pisaniu i postanowiła uczynić eksperyment z trzeciego tomu Pięćdziesięciu odcieni. Nowe oblicze Greya nie posiada bowiem fabuły, to raczej zbiór scenek rodzajowych. Dopiero pod koniec autorka rezygnuje z wizjonerstwa, nagradzając tych czytelników, którzy zrozumieli jej zamysł i dali się wciągnąć w brak historii. Końcówka książki to wjazd z buta antagonisty - Jacka Hyde’a. Jest on prawdopodobnie najgorszym czarnym charakterem w historii literatury, ponadto wychodzi przy nim, że James nie radzi sobie z pisaniem dialogów ludzi złych. Wcześniej nie dało się tego zauważyć, bo towarzyszyliśmy Anie i Christianowi, a ich słowa to uczta dla oczu i umysłu.


    Jednak najsmutniejsze jest to, że ta książka jest po prostu cholernie nudna. Gdzie to starcie umysłów z pierwszej części? Uwielbiam Pięćdziesiąt twarzy Greya, to świetna komedia i groteska (chyba nie brałeś tamtej książki na poważnie?), ale Nowe oblicze Greya porzuciło perwersyjne bzykanko na rzecz budowania wątków obyczajowych i pokazania nam miłości między bohaterami. Tylko że E.L. James zwyczajnie nie potrafi tego przedstawić. Książka jest za długa, praktycznie nic się w niej nie dzieje, przedstawia szkodliwe wzorce, nie daje nawet masochistycznej przyjemności z lektury, a żeby jeszcze ją wydłużyć, autorka umieściła na końcu jakieś sceny z życia Christiana z jego perspektywy. Na co to komu? Nowe oblicze Greya jest jedną z najgorszych książek, jakie czytałem. Co za pożegnanie z Anastasią Steele (Grey)!


    Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

To przykre, że życząc „Spełnienia marzeń!”, mamy na myśli uwolnienie się od patologii, nieszczęść i cierpienia, a nie na przykład kupienie sobie ładnego domu (ale w sumie go nie potrzebujemy, przecież zawsze go dostajemy u pani Katarzyny Michalak za pół darmo)

„Vertical”, czyli chyżo pikujmy dla objawienia!

Oby był to dobry „Omen”