Czy „Ryngraf” ładnie się prezentuje?

    Piotr Śliwiński zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie swoim Dzikim kątem. Jego druga książka to już jednak zupełnie inna para kaloszy, mianowicie powieść historyczna. Jednak, mimo iż nie jestem fanem typu książki w stylu Sienkiewicza, nie byłem uprzedzony, bowiem okres historyczny Ryngrafu jest bardzo interesujący i zapowiadał opowieść interesującą przynajmniej teoretycznie. Cóż, Zmierzch też teoretycznie wydaje się ciekawy, a jak jest naprawdę, to wszyscy dobrze wiemy.


    Powieść Śliwińskiego dzieje się w Polsce pod koniec XVIII wieku, w ostatnich miesiącach istnienia I Rzeczypospolitej. Stanisław Krzysztofczyk jest kowalem, byłym podoficerem i żyje sobie spokojnie. Nie ma ochoty ruszać w bój, jednak to się wkrótce zmieni, bowiem odwiedza go dawny przyjaciel Julian Zakrzesiński, próbując przekonać Stasia do uczestnictwa w przygotowanej insurekcji. Krzysztofczyk odmawia, ale późniejsze wydarzenia zmuszają go do dokończenia misji przyjaciela i tym samym do udziału w powstaniu. Tak zaczyna się ogromna opowieść Ryngrafu, relacjonująca nam przebieg powstania kościuszkowskiego.


    Mamy moc bohaterów, a obok fikcyjnych oczywiście pojawiają się także postacie historyczne. Śliwiński pokazuje nam ludzi jak ludzi - nieidealnych, czasem wręcz najdalszych od ideału. Jest tutaj dużo cierpienia, krwi, potu i podstawowych pragnień. Śliwiński nie pisze ku pokrzepieniu serc, lecz też nie ku przestrodze, jego celem wydaje się raczej pokazanie nam sytuacji. To jest zdecydowanie warte pochwalenia, ponieważ gloryfikowanie przeszłości, wojny i przemocy, jeśli tylko są czynione w imię ojczyzny, jest nadal ogromnym problemem i zaburzeniem w kontekście interpretowania zdarzeń historycznych. Oczywiście nie mówię, że Ryngraf ma szansę zmienić postrzeganie przeszłości.


    Wszystko to co napisałem wyżej może zachęcać do lektury Ryngrafu, dlatego czas powiedzieć o dużym problemie tej powieści. Nie jestem człowiekiem, który zawsze pluje na proste historie. Można napisać książką z prościutką historyjką a i tak będzie się to dobrze czytać. Tutaj najważniejsze będzie umiejętne sprzedanie książki czytelnikowi i mam tutaj na myśli raczej kunszt pisarski autora, a nie robotę wydawcy. Swoją drogą, wydawca się nie popisał, bo format Ryngrafu jest okropny, bardzo źle się to trzyma w dłoniach.

    Ile to już razy dostawaliśmy historię o miłości, wojnie, intrygach? Wiele razy, jednak nie narzekamy na to, jeżeli książkę dobrze się czyta. Ryngrafu nie czyta się dobrze. To chyba dlatego, że postacie są niesamowicie nudne. Są niby wątki, jest akcja, się dzieją wybuchy, cierpienia, krew, śmierć, ale co z tego, skoro nie byłem w stanie przejąć się losem chociażby głównych bohaterów. Dlatego też zakończenie w ogóle nie działa, ponieważ nie mam więzi z postaciami. Niech miarą braku zainteresowania będzie w tym wypadku król Stanisław August Poniatowski, jeden z bardziej interesujących władców w historii Polski, przynajmniej moim zdaniem. Jego występy w Ryngrafie są tak żadne, że łatwo mi będzie zapomnieć, iż on w ogóle się tej powieści pojawił.
 

    Podsumowując, Ryngraf jest okropnie nudną książką, która wprawdzie jest lepsza niż jakaś marna podróbka sienkiewiczowskiej powieści historycznej, ale w praktyce powiela motywy, które uskuteczniał Sienkiewicz. Także jeśli uwielbiasz Potop, ale chciałbyś coś bardziej ludzkiego, to Ryngraf jest odpowiedzią na twoje potrzeby. A jeśli nie, to nie polecam, nudna jest to książka. Natomiast jeśli, jak ja, Potopu nie lubisz, trzymaj się od drugiej powieści Piotra Śliwińskiego z daleka.


    Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Powieściozja - z książki „Mroki”

„Pani Ferrinu” nie kończy cyklu

Gdy rozepnie rozporek, ona ujrzy ogromnego, „Wyzwolonego” członka