„Podpalaczka” - standardowy King

    Dwumiesięczna przerwa od twórczości Stephena Kinga zrobiła swoje, więc kiedy zabrałem się za Podpalaczkę, zatraciłem się w kolejnej historii opowiedzianej przez tego wielkiego pisarza. Nie czytałem szybko, ale z ogromną przyjemnością. Mimo tego, po zakończeniu nie czuję nic. Pamiętam, jaki ślad zostawił po sobie w mojej duszy Wielki marsz. A tu? Mogę powiedzieć, że jest dobrze. Ale czy to wystarczy?

    Czytelnik poznaje Andy’ego McGee i jego małą córeczkę Charlie. Mężczyzna lata temu, razem z matką dziewczynki poddał się testom naukowym, które obudziły w testowanych niezwykłe umiejętności. W przypadku Andy’ego była to zdolność wpływania na ludzi. Jednak to owoc związku dwóch ludzi, którzy poddali się temu badaniu, czyli właśnie Charlie, staje się obiektem zainteresowania ludzi, którzy organizowali tamto doświadczenie. Mała McGee jest pirokinektyczką (wywołuje ogień), a jej moc zdaje się być nieograniczona. Bohaterów poznajemy w momencie ich desperackiej ucieczki przed organizacją zwaną Sklepikiem, która to właśnie poddała rodziców Charlie badaniom. Jaka jest fabuła powieści? Standardowa. Nie śledzimy jednak tylko i wyłącznie prób przetrwania i kolejnych ucieczek Charlie i jej ojca, ale także ich życie pod kontrolą Sklepiku. Historia biegnie bardzo szybko, trudno się wynudzić. Zakończenie jest niezaskakujące, ale pozostaje otwarte, dzięki czemu można snuć domysły jak ostatecznie potoczyła się historia. Jednak nie spodziewam się, że zdarzenia opowiedziane w Podpalaczce zostaną ze mną na dłużej.

    Andy to ojciec, który naprawdę stara się, robi wszystko by ochronić swoją ukochaną córeczkę i trudno nie trzymać za niego kciuków. Gość stara się jedynie być ojcem i przykro widzieć, jak bardzo ludzie mu w tym przeszkadzają. Z kolei Charlie na początku mnie irytowała (jak to małe dzieci), ale gdzieś tak od połowy już w pełni uwierzyłem w tę postać. Podoba mi się, że Podpalaczka unika nakreślania jednoznacznie złych antagonistów. Nie ma tu postaci, która byłaby kompletnie zła. Nie chcę tu zdradzać, kto jest dla fabuły ważny, ale postać, która pojawia się w ostatecznej konfrontacji jest zdecydowanie najciekawszą ze wszystkim występujących w książce. I naprawdę, mimo oczywistych złych intencji, nie sposób jej nienawidzić. Naprawdę świetna robota.

    Oczywiście książka pełna jest ekspozycji, ale w tym przypadku w ogóle mi to nie przeszkadzało. Pewnie to dlatego, że książka mocno wciąga. Po prostu chciałem dowiedzieć się czemu ci bohaterowie znaleźli w tak opłakanej sytuacji.

    Jest tu zasygnalizowany problem wszechobecnej, nierespektującej prawa władzy, która może zrobić wszystko i robi to z pełną bezwzględnością. No i fajnie, myślałem, że właśnie taki wydźwięk będzie miała cała powieść, ale nie. To znaczy nadal jest ważny problem, który dotyka wszystkie postacie, konfrontujące się ze Sklepikiem, ale King nie zdecydował się na jakąś konkluzję, na rozwiązanie. Patrząc z tej strony, otwarte zakończenie może nawet przeszkadzać, bo pozostawia czytelnika pełnego wątpliwości. Czy autor nie wiedział jak poradzić sobie z tym problemem? A może celowo pozostawia czytelnikowi ostateczny stosunek to całej sprawy?

    A czy Podpalaczka straszy? Na pewno trzyma w ciągłym napięciu, ale przyznaję, że odczuwałem pewien strach. Tyle że nie wywołany tym, co mi pokazano, a tym czego mogłem doświadczyć. To, do czego byli zdolni bohaterowie i oczekiwanie na rzeczy, których nie chciałem doświadczyć przeraża w Podpalaczce najbardziej.

    Stephen King jak zwykle dostarczył dobrą powieść, ale taką do przeczytania jeden raz. Przelecisz szybko, dużo w głowie nie namiesza, ale będzie przyjemnie a przecież o to chodzi w czytaniu takich książek. To żadna ambitna literatura. Także polecam, ale jeśli szukasz czegoś więcej, albo spodziewasz się jakichś cudów, to Podpalaczka cię zawiedzie.

    Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

To przykre, że życząc „Spełnienia marzeń!”, mamy na myśli uwolnienie się od patologii, nieszczęść i cierpienia, a nie na przykład kupienie sobie ładnego domu (ale w sumie go nie potrzebujemy, przecież zawsze go dostajemy u pani Katarzyny Michalak za pół darmo)

„Vertical”, czyli chyżo pikujmy dla objawienia!

Oby był to dobry „Omen”