„Szpital Przemienienia” ze smakiem wypina się na czytelnika

Żeby zorientować się, która książka Stanisława Lema ukazała się w jakiej kolejności, to trzeba uczynić pewien wysiłek. Nikt normalny się tym oczywiście nie przejmuje poza nielicznymi w tym mną, z tym że nawet ja z jakiegoś powodu poległem. Tak czy inaczej, z góry ostrzegam - nie, nie czytałem całej trylogii Czas nieutracony. Nie chodzi o to, że szanuję stanowisko Stanisława Lema, po prostu do czasu sięgnięcia po Szpital Przemienienia nie udało mi się dostać w ręce Wśród umarłych i Powrotu. Może kiedyś przyjdzie czas, że je przeczytam, a może nie. Muszę się z tym liczyć. Niniejszy tekst powstaje więc w wyniku przeczytania Szpitalu Przemienienia w wersji akceptowalnej przez autora.

Młody lekarz Stefan Trzyniecki przybywa na rodzinny pogrzeb. Nastroje są takie średnie, szczególnie że towarzystwo jest dosyć nieciekawe. To akurat pewnie nie jest dla nikogo jakimkolwiek zaskoczeniem - wiadomo przecież, że rodzina to nic więcej niż grupa osób, które się wzajemnie nienawidzą. W każdym razie w wyniku tego wszystkiego Stefan spotyka Stanisława Krzeczotka, kolegę ze studiów uniwersyteckich, który aktualnie pracuje w szpitalu psychiatrycznym w niedalekim Bierzyńcu. Od słowa do słowa i Stefan zabiera się razem ze Staszkiem, rozpoczynając razem z nim pracę. Szpital okazuje się oczywiście domem wielu indywiduów, jednak nie tylko (co oczywiste) w osobach pacjentów, ale także samych lekarzy. Krocząc samotnie po zimnych korytarzach, otoczony przez wszechogarniającą obcość, każdy sam musi sobie odpowiedzieć bowiem na pytanie, w co warto wierzyć. A jest to odpowiedni moment na takie przemyślenia, jako iż przecież Polska jest okupowana przez nazistowskie Niemcy. I chociaż lekarze ze szpitala chcieliby uciekać w nieskończoność przed tym faktem, w końcu będą musieli stawić czoło wielkiemu złu. Szpital Przemienienia jest bardzo wdzięczną do interpretacji powieścią, sądzę, że każdy może znaleźć jej serce gdzieś indziej.

Jasne, jasne, konfrontacja oczekiwań moralnych z nihilizmem rzeczywistości i tak dalej, to oczywiście tutaj jest, ale na mnie nie zrobiło tak dużego wrażenia jak to, co napisałem wyżej. I to w zasadzie chyba wystarczy, jasno określiłem, co dla mnie jest ważne. Przejdźmy zatem dalej. Po Astronautach nie chciało mi się czytać Lema, ale Szpital Przemienienia zrobił coś przeciwnego - chcę więcej! No i ta książka jest znakomicie napisana. To łażenie, gadanie, lekarska praca - może to wszystko brzmieć nudno, ale ani przez moment takie nie jest. Tempo całości jest znakomite. Książka jest też dość krótka, to pewnie pomaga. Także nie sposób jej nie polecić. Bardzo mi się spodobała.

Natomiast jest jedna rzecz, która mi się bardzo nie podoba. Jak wspomniałem, akcja dzieje się w czasie niemieckiej okupacji, podczas II wojny światowej, chociaż to nie jest aż tak istotne, jak można byłoby pomyśleć. Co jest istotne, to że Niemcy mówią po niemiecku i Lem czy tam wydawca uznał albo uznali, że czytelnik najpewniej doskonale zna język niemiecki. Są tutaj całe strony gadania po niemiecku i nie ma żadnych tłumaczeń, żadnych przypisów, a te rozmowy są bardzo istotne. Skoro Lem kładł tak duży nacisk na traktowanie czytelnika poważnie, to mógłby być w tym konsekwentny, a nie odwalać takie gówno. Nie, nie każdy czytający po polsku zna niemiecki. Czy to jest jakaś szokująca informacja?

Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

„Księżniczka z lodu”, który wreszcie pękł

Wpaść do „Studni Wstąpienia” i sobie głupi ryj rozwalić

„Saints” a wśród nich „A Woman of Destiny”