Tom I „Pomnika cesarzowej Achai” zabiera nas do zupełnie nowej rzeczywistości

Na początku chciałem zaznaczyć, że ja zdaję sobie sprawę z tego, że według Andrzeja Ziemiańskiego cały Pomnik cesarzowej Achai to jest jedna powieść, która ze względów wydawniczych została podzielona na pięć tomów. No to jest jakieś tam wytłumaczenie, to są dość grube książki, ale dla mnie nie ma to znaczenia. Po pierwsze tomy mają własną numerację rozdziałów i to oczywiście jeszcze nic nie znaczy, ale po drugie odstęp czasu między premierą pierwszego i ostatniego tomu (szczególnie z uwagi na odstęp między czwóreczką a piąteczką) sprawia, że no po prostu nie mogę tego traktować jako jedną książkę. To cykl powieści. Już nawet nie będę wspominał o tym, że przecież nie mogą istnieć prologi w środku książki.

Jaka jest cena przetrwania tysiącletniego cesarstwa? Cóż, ja nie wiem. Co wiem, to że imperium ustanowione przez Achaję przetrwało i dalej walczy w lasach ze strasznymi potworami, a cywilizacja tak niespecjalnie się zmieniła. No dobra, to nie do końca prawda. Zmieniła się w tym sensie, że nie jest już tak wulgarna i seksistowska. Mamy zatem trzy wątki. Młoda czarodziejka Kai zostaje wysłana gdzieś tam i płynie w stronę wielkich, niemożliwych do przebycia gór, wyznaczających granicę świata. Młodziutka Shen zgłasza się do armii cesarstwa (przypomnę - w całości złożonej z kobiet) i służąc w oddziałach specjalnych, szybko daje się poznać jako inteligentna “dupa” czy też “krowa”. Trzeci wątek jest natomiast ściśle związany z tym, co było nam jasno sygnalizowane w Achai. Otóż zbliża się starcie tego świata z Ziemcami, do którego trzeba się będzie przygotować. Mieszkańcom świata Achai pomogą Cisi Bracia i nie chodzi tu o zwierzęta, a o położoną za tymi wielkimi górami mieszkańcami kopii naszej Ziemi. Jest to tak głupie, tak absurdalne, że nie jestem w stanie tego nie uwielbiać. Te dwa światy w końcu zaczynają się łączyć i o tym jest ta książka - wielu próbowało się przedostać na drugą stronę gór, co w końcu udaje się ORP “Dragonowi”. Mamy zatem swojskich, “polskich” żołnierzy, a także podróżujących z nimi dziwnych cywilów o niejasnych motywacjach i to właśnie ten ostatni aspekt jest najciekawszym elementem pierwszego tomu Pomnika cesarzowej Achai. Ciąg zaprezentowanych wydarzeń nie jest specjalnie zaskakujący, jeżeli czytałeś Achaję, to nic nie powinno cię zdziwić. Natomiast jest to napisane o wiele lepiej niż poprzednie książki Ziemiańskiego, tak jakby w końcu złapał on wiatr w żagle. Jednocześnie cały czas czułem, że wróciłem do Achai, ale w ten dobry sposób.

W konstrukcji bohaterów nastąpiła zdecydowana zmiana. Ziemiański chyba nie byłby sobą, gdyby nie wspomniał o gwałceniu kobiet, ale to się już chyba wpisuje w ten cały żołnierski humor, który uprawia. W każdym razie poziom jest o wiele, wiele wyższy niż w Achai czy Toy Wars, wreszcie czuję, że sportretowane kobiety to są kobiety, a papierowe makiety. Z tym że nadal, jeśli ktoś będzie wystarczająco uparty, można tu odnaleźć wszystko to, czego ja nie lubię w twórczości Ziemiańskiego. A czemu tym razem na to nie narzekam? Bo tym razem zostało to po prostu dobrze zrealizowane.

Ja największą wadę pierwszego tomu Pomnika cesarzowej Achai dostrzegam gdzieś indziej. Otóż Ziemiański w komicznie niekonsekwentny sposób unika używania feminatywów. Ponad tysiąc lat minęło, odkąd armia Arkach składa się z samych kobiet i nadal nikt nie uznał za stosowne, żeby zmodyfikować typowo męskie słowa typu żołnierz czy sierżant? Momentami wręcz nie da się tego czytać, brzmi to tak nienaturalnie.

Czy to jest najlepsza powieść Andrzeja Ziemiańskiego? Chyba tak. Niech autor zaserwuje nam więcej świata, a mniej tego ciągle forsowanego wojskiego życia, bo ileż można. Ale to dobry wstęp do dalszego rzeźbienia.

Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

„Księżniczka z lodu”, który wreszcie pękł

Wpaść do „Studni Wstąpienia” i sobie głupi ryj rozwalić

To przykre, że życząc „Spełnienia marzeń!”, mamy na myśli uwolnienie się od patologii, nieszczęść i cierpienia, a nie na przykład kupienie sobie ładnego domu (ale w sumie go nie potrzebujemy, przecież zawsze go dostajemy u pani Katarzyny Michalak za pół darmo)