„Świat Rocannona”, ale gdzie w tym wszystkim lokalny głos?

Zasiadając do lektury Świata Rocannona miałem duże obawy. Nie z tego powodu, że obawiałem się, że mogę nie ocenić rzetelnie pierwszej książki pisarki, z którą miałem już dość dobre doświadczenia, ale raczej dlatego, że to przecież był jej powieściowy debiut i miał prawo być niedoskonały. No i po przeczytaniu tej dość krótkiej książki mogę stwierdzić, że widać tutaj talent pisarski, jeszcze nieoszlifowany.

Tytułowy Rocannon to kosmoetnograf, którego statek kosmiczny zostaje zniszczony na nieznającej technologii lotu kosmicznego planecie przez wrogów czegoś, co jest Ligą Światów. W celu pewnie powrotu w gwiazdy ale przede wszystkim ostrzeżeniu Ligi, Rocannon zbiera ekipę lokalsów i wyrusza w awanturniczą przygodę po świecie, spotykając różne rozumne gatunki i tak dalej - mamy okazję sobie popatrzeć, jak to wszystko działa, ale generalnie powieść niczym nie zaskakuje, w każdym razie nie dzisiaj, bo może kiedyś tak było, nie wykluczam. No ale ja czytam Świat Rocannona długo po premierze i widzę, ż wpisuje się w taki typ powieści science fiction, za którym osobiście nie przepadam, chociaż też nie płaczę, że istnieje - bardzo upraszczając, opisałbym go jako proste sci-fi w kostiumie fantasy. To oczywiście można zrobić też dobrze, ale tutaj jest tylko poprawnie, a to zdecydowanie za mało, jak na mój gust. Natomiast nie zmienia to faktu, że jest w tej książce jeden element, z uwagi na który bardzo polecam sięgnąć do czytanka - prolog. Prosty, ale zwyczajnie wybitny i wydaje mi się, że można go potraktować jako samodzielne opowiadanie, jeśli nie chce ci się czytać całości.

Książka ma też wartość historyczną - pojawia się tutaj słowo ansibl, które weszło do słownika science fiction. Z tym że to jest tylko ciekawostka, do tego nie trzeba czytać samej książki.

Naprawdę nie mam nic więcej do powiedzenia. Zbyt krótka to książka i nie zrobiła na mnie specjalnie dużego wrażenia. O tym prologu nie będę się rozpisywał, bo gorąco zachęcam, żeby doświadczyć go samemu.

Gdyby Świat Rocannona był jedyną książką Ursuli K. Le Guin, to pewnie bym po zakończeniu czytania przeszedł obojętnie i ponarzekał sobie, że w sumie to taka przeciętna książka, że spoko debiut, ale co z tego. Z tym że swój talent trzeba na czymś szlifować. I możliwe, że jednak zawiodłem - że świadomość późniejszych osiągnięć tej pisarki (już tylko za napisanie Tehanu byłbym w stanie jej wybaczyć nawet dwadzieścia beznadziejnych powieści). Dobra, pani Ursulo, proszę mi teraz dostarczyć książki znakomite, jestem chętny. Nie chcę czystego zachwytu (chociaż nie pogardzę), ale zaangażowania intelektualnego!

A teraz czas na zwrot akcji po którym  już nic nie będzie takie samo. Otóż tak się składa, że prolog tej książki, Naszyjnik Semley, faktycznie stanowi osobne opowiadanie, było wcześniej publikowane i zostało wciśnięte do Świata Rocannona jak to się ładnie mówi, na siłę. Ale zrobiłem cię, drogi czytelniku, w bambuko, prawda? W każdym razie taka praktyka z przerabianiem już wydanych opowiadań budzi mój głęboki sprzeciw. Z tym że gdybym miał zawsze sprzeciwiać się definitywnie takim niezrozumiałym praktykom, to musiałbym też bojkotować twórczość Orsona Scotta Carda. No i co by mi to dało? No właśnie.

Opowiadanie Naszyjnik Semley można też znaleźć w zbiorze Wszystkie strony świata.

Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

„Księżniczka z lodu”, który wreszcie pękł

Wpaść do „Studni Wstąpienia” i sobie głupi ryj rozwalić

„Saints” a wśród nich „A Woman of Destiny”