„Łza i morze” to bardzo zły tytuł

    Ta recenzja wymaga odrobiny wyjaśnienia. Łzę i morze po raz pierwszy przeczytałem będąc w liceum. Jako młody, głupi i zdecydowanie zbyt egzaltowany człowiek odebrałem książkę Nowaka Lubeckiego trochę inaczej, niż odbieram ją dzisiaj. Ponadto przy pierwszym czytaniu nie znałem Śmierci w Wenecji Thomasa Manna. Dzisiaj już ją znam, jednak nie pozostaję jej fanem. Zmierzam do tego, że trochę bałem się ponownie przeczytać Łzę i morze, bo chociaż nie jestem głupi i nie boję się czytać ukochanych książek z dzieciństwa (które mogą się okazać słabe, jak chociażby Pinokio), inną sprawą są książki z okresu licealnego. I chociaż kiedyś widziałem w tej powieści coś, czego autor nie planował, to przecież najważniejsze jest to, co w danym momencie książka jest w stanie zaoferować swojemu czytelnikowi. Nie ma na to lepszego przykładu niż Cierpienia młodego Wertera a Łza i morze też w jakimś stopniu może się w to wpisać.

    Jest to kontynuacja Śmierci w Wenecji. Serio (ale proszę się nie przejmować, znajomość noweli nie jest wymagana). Znany nam z dzieła Manna piękny chłopiec Tadzio jest teraz dojrzałym Tadeuszem Sokołowskim, Prezesem Związku Literatów Polskich. Mamy kwiecień roku pańskiego 1964 oraz sprawę Listu 34. Nasz bohater obecnie przebywa w Rzymie, ale pod wpływem impulsu ucieka do Wenecji, w której chciałby chociaż na chwilę uciec od polityki oraz rozczarowującego życia. Na miejscu poznaje młodego rewolucjonistę Davida z amerykańskiego teatru awangardowego, czy co oni tam robią. No i tutaj historia się powtarza, jako że Tadeusz zaczyna żywić uczucie względem Davida, ale tym razem zdecydowanie nie jest ono platoniczne…z tym że cała ich znajomość ostatecznie okazuje się tylko grą pozorów. Zakończenie Łzy i morza przynosi smutną konkluzję i jest cudowne.

    Uwielbiam w tej książce to, że to jest literatura piękna na pełnej, ale jednocześnie pozostaje napisana tak lekko! Biorąc pod uwagę, że jest to debiut, jestem pod ogromnym wrażeniem stylu Nowaka Lubeckiego. I chociaż autor oczywiście porusza wiele aspektów, od samej rewolucji przez rolę sztuki i tak dalej (wiem, że to brzmi nieciekawie, ale jest bardzo przyjemnie podane), to jednak dla mnie uderzające i świetnie zrealizowane nadal jest to, jak pokazany został Tadeusz. Z takim zakłamanym, żałosnym i niespełnionym człowiekiem na pewno każdy jest w stanie na jakimś etapie swojego życia się utożsamić. Ja byłem. W tym kontekście najlepszym fragmentem książki jest scena orgii, która jest po prostu doskonała. Znalazły się również chwile na żarty.

    Chyba jedyną wadą debiutu Nowaka Lubeckiego jest ten głupkowaty tytuł, w którym nie wiem, o co chodzi. Jest łza, ale z tym morzem… no ono nie odgrywa tutaj żadnej roli. I nawet jeżeli nie jest to dosłowne morze, to jednak biorąc pod uwagę miejsce akcji, można było wybrać inny tytuł. Łza i kanał chociażby? Wprawdzie nie brzmi najlepiej, ale zdecydowanie lepiej, a to już jakiś postęp. I teraz ktoś mógłby zapytać, czy to jest lepsze od Śmierci w Wenecji. Moim zdaniem tak, bo nie nudzi, porusza, angażuje i tak dalej i tak dalej. A co do aspektu oryginalności - oryginalność nie zawsze jest celem samym w sobie i naprawdę nie potrzebujemy Łzy i morze, żeby zdać sobie z tego sprawę.

    Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

To przykre, że życząc „Spełnienia marzeń!”, mamy na myśli uwolnienie się od patologii, nieszczęść i cierpienia, a nie na przykład kupienie sobie ładnego domu (ale w sumie go nie potrzebujemy, przecież zawsze go dostajemy u pani Katarzyny Michalak za pół darmo)

„Vertical”, czyli chyżo pikujmy dla objawienia!

Oby był to dobry „Omen”