„Z Ziemi na Księżyc” - prosta, zwykła podróż w zaledwie 97 godzin i 20 minut
Mam jakieś takie dziwne wrażenie, że generalnie ludzie trochę zbyt poważnie podchodzą do książek Juliusza Verne’a. Oczywiście można przyjąć taki punkt widzenia, że ponieważ sięgam po książkę, która tyle miejsca poświęca na opisanie świata w sposób jak najbliższy temu, co jest rzeczywiste, to mogę oceniać wysiłki autora całkiem poważnie i od tego uzależnić ocenę książki. Można, jak najbardziej, jeszcze jak, ale przynajmniej przy tej książce nie widzę sensu w takim działaniu. No i oczywiście wyjaśnię.
Trwa wojna secesyjna, a ponieważ wojna jest matką wynalazku, w Unii powstaje tak zwany Gun Club, Klub Artylerzystów, zrzeszający najlepszych artylerzystów (zaskoczenie, wiem) w kraju. Niestety w końcu wojna się kończy i nasi zdolni Amerykanie, w większości inwalidzi, zostają bez roboty. Nudzą się niemiłosiernie i bardzo narzekają na brak konfliktów zbrojnych. Barbicane, prezes klubu, ma jednak całkiem niezły na rozruszanie towarzystwa. Proponuje wysłanie kuli armatniej na Księżyc. Tak właśnie zaczyna się historia o największym przedsięwzięciu w historii ludzkości, jednoczącym naród amerykański jak nic wcześniej i pewnie nic później. Oczywiście z czasem pierwotny plan się zmienia - pocisk zostaje wydrążony, ponieważ w środku będą znajdowali się ludzie. I tak, ten pomysł wydaje się absurdalny, patrząc na to dzisiaj nie da się traktować tej książki poważnie.
Nie jestem w stanie spojrzeć na Z Ziemi na Księżyc tak, jak robili to czytelnicy w dniu jej wydania, ponadto żaden ze mnie przyrodnik, konstruktor, fizyk i tak dalej, więc nie mam żadnych kompetencji do oceniania co Verne przedstawił dobrze, a co zawalił. Jednak wydaje mi się, że choć wytknięcie wad jest tutaj ważne, to jednak ich krytykowanie już niekoniecznie. Kiedy czytałem, miałem wrażenie, że Verne jest naprawdę podekscytowany pomysłem wysłania pocisku na Księżyc i dał on upust tej fantazji w formie powieści. Czuć po prostu taką dziecięcą radość pomysłem i niesamowity entuzjazm autora, w pewnym momencie Verne w przypisie zachęca czytelnika do zapoznania się z, jak to określił, wspaniałymi negatywami Księżyca, wykonanymi przez pana Warena de la Rue. Dlatego sądzę, że celem autora była zachęta do własnego zachwytu nad światem i możliwościami ludzkimi. W kontekście popularyzacji nauki, Z Ziemi na Księżyc zdecydowanie spełnia swoje zadanie.
No dobra, ale załóżmy, że ktoś naprawdę nie lubi, kiedy mu piszą o rzeczach, które nie mają pokrycia w rzeczywistości. W takim razie może przekona go bardzo ironiczny styl autora. Książka ma już swoje lata, a ja śmiałem się szczerze gdy Verne rzucał jakimś uroczym żarcikiem, czy szczegółowo wyliczył ile trupów przypada na każdego członka Klubu Artylerzystów.
Bije z tej powieści także przekonanie o wielkości ludzkiej solidarności. Międzynarodowa subskrypcja, przeprowadzona z wielkim rozmachem, pozwala na skonstruowanie wielkiego działa, wszyscy kierują swoje oczy na Amerykę, praktycznie wszyscy wspierają ten ogromny projekt. Widzę tutaj wiarę w możliwości człowieka i postępu. Piękna sprawa.
Podsumowując należy zaznaczyć, że Z Ziemi na Księżyc jest powieścią naprawdę dobrą i wartą sięgnięcia. Wprawdzie tylko ze względów rozrywkowych, ale nadal - daje przyjemność. Nie wiem, może za bardzo kocham twórczość Juliusza Verne’a, ale nie wyobrażam sobie, że mógłbym ją komuś odradzić. Szkoda, że znajdują się tacy, którym się Z Ziemi na Księżyc nie podoba, ale co ja mogę z tym zrobić. Polecam.
Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.
Komentarze
Prześlij komentarz