„Ruiny Gorlanu” rozpoczynają się... skutecznie

    Na początku muszę zaznaczyć, że z serią Zwiadowcy (chociaż zgodnie z oryginałem powinno być jak już Uczeń zwiadowcy) mam bardzo ciepłe wspomnienia z czasów dzieciństwa i mam do tych książek duży sentyment. Nie oznacza to, że moje recenzje będą tylko pochwalne, bo jestem zaślepiony, jednak jest możliwość, że moje wrażenia mogą być trochę bardziej pozytywne niż byłyby, gdybym tych książek nie znał. A tak w ogóle to te porównania do Władcy Pierścieni i Gry o Tron są co najmniej nie na miejscu. Bo tak, Ruiny Gorlanu to jest książka dla dzieci, co za zaskoczenie! Nie byłbym tak złośliwy, gdyby nie to, że naprawdę trafiłem na negatywną opinię tej powieści, w której recenzent narzekał, że to jest napisane, jakby było dla dzieci. Uwaga - bo właśnie jest!


    Młody Will ma już piętnaście lat, a ponieważ jest sierotą-wychowankiem na zamku Redmont, to już wkrótce czeka go Dzień Wyboru. Chłopak ma problem, ponieważ wszyscy inni piętnastoletni wychowankowie przytułku wiedzą u jakiego mistrza chcą terminować, a Will… chciałby uczyć się na rycerza (sądzi, że jego ojciec był właśnie kimś takim), jednak jest zbyt wątły. Tajemniczy Halt proponuje Willowi wstąpienie do równie tajemniczych zwiadowców - elitarnej grupy strażników królestwa Araluen. Chłopak zgadza się chcąc nie chcąc, a z czasem zaczyna doceniać mistrza. No i dzieją się takie młodzieńcze rzeczy, a potem trzeba ratować królestwo, bo zbliża się wojna. Fabuła jest bardzo prosta, ale mi się to podoba. No bo w Ruinach Gorlanu najważniejsza jest przygoda i na tym polu książka sprawdza się wyśmienicie.


    To co może denerwować, to średniowieczny kostium, który z tego co słyszałem, jest dość leniwy, czy wręcz nieudolny. Ja się na tym nie znam, także tego nie widzę. Jednak nawet jeśli ktoś nie zna tych realiów, które książka chce naśladować, to z pewnością zirytuje go leniwe światotwórstwo. Wprawdzie pomysł na walgarów i kalkary jest super, jednak głównym złym władcą jest facet o nazwisku Morgarath… może stąd te skojarzenia z twórczością Tolkiena? A tak poza tym to niewiele można o tym świecie powiedzieć. Cisza, spokój, zwyczajność. Także jeśli liczysz na fantastyczny, niesamowity świat wykreowany przez Johna Flanagana, to nie ten adres. Z drugiej strony dzięki temu łatwiej jest się utożsamić z protagonistą.


    Denerwować mogą również niezbyt rozbudowani bohaterowie, ale mi nie przeszkadzają, ponieważ wszyscy są bardzo sympatyczni, droga Willa i Horace’a daje masę frajdy, a powszechny humor jest udany i niewymuszony. No na pewno nie jest to poważne fantasy, ale dobrze. Warto również powiedzieć coś o Willu - ktoś może powiedzieć, że nie ma on za wielu cech, ale moim zdaniem właśnie ma i to dużo. Jednak moja opinia może wynikać z tego, że naczytałem się trylogii Czarnego Maga Trudi Canavan, Zmierzchu czy Niezgodnej, a tamtejsze protagonistki to są istne makiety z dykty bez cienia osobowości.


    Lata mijają, a mi Ruiny Gorlanu nadal mi się podobają. Jeśli szukasz lekkiej, krótkiej i przyjemnej powieści przygodowej, to książka Johna Flanagana powinna trafić w twoje gusta. Chociaż z drugiej strony może i książka jest zbyt krótka. Kolejne wydarzenia pędzą na łeb na szyję, zdecydowanie można było zwolnić i pokazać trochę więcej codzienności bohaterów. Ale to mógł być celowy zabieg, bo Flanagan nie miał pomysłu na tę codzienność. Ostatecznie moja recenzja może być lekko konfundująca, bo dużo ponarzekałem, a przecież Ruiny Gorlanu polecam. No tak. Polecam, bo mi się podobały.


    Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Powieściozja - z książki „Mroki”

„Pani Ferrinu” nie kończy cyklu

Gdy rozepnie rozporek, ona ujrzy ogromnego, „Wyzwolonego” członka