Czy „Hobbit” powinien był zostać w swoim domku pod Pagórkiem?

    Napisałem w tytule recenzji tylko pierwszą część nazwy pierwszej powieści Tolkiena, ponieważ nie mam ochoty bawić się w kłótnie odnośnie albo czy czyli. Więc pomińmy tę dyskusję i przejdźmy do mięska. A więc Tolkien przy okazji chyba drugiej edycji Hobbita zmienił pojedynek na zagadki między Bilbem a Gollumem, bo mu nie pasował do dalszej rozwijania swojego fantastycznego świata. Ja mam pewne słowo, które stosuję w takich sytuacjach, gdy to autor po publikacji zmienia treść swojego dzieła, ale może sobie tym razem daruję. No dobra, a więc Hobbit. Wiadomo, klasyka fantasy. Każdy lubi. No dobra, może nie każdy.


    Hobbit (czyli taki niziołek z owłosionymi stópkami, lubiący jeść i żyć spokojnie, byle wieś spokojna, byle wieś zaciszna) Bilbo Baggins żyje sobie spokojnie i dostatnio w domu pod Pagórkiem. Ceni sobie ciszę, jednak kryje się w nim duch przygody, nawet jeśli sam nie zdaje sobie z tego sprawy. Odkryć ją pomoże mu czarodziej Gandalf, który wbrew woli hobbita organizuje w jego domu spotkanie organizujących wielką wyprawę krasnoludów. No i tak biedny Bilbo zostaje wplątany w zgoła nieoczekiwaną przygodę, której zwieńczeniem ma być zabicie przebywającego we wnętrzu Samotnej Góry przerażającego smoka Smauga i odzyskanie zrabowanego przez niego krasnoludzkiego złota. Fabuła jest bardzo dobrze poprowadzona i nawet jeśli w trakcie przygody naszą kompanię spotykają różne rozpraszające ją i niezwiązane z głównym wątkiem przygody (jak się może wydawać), to jednak wszystko jest napisane z taką miłością do tego co czytamy, że nie można być na Tolkiena złym. Nie można, bo to jest po prostu ciekawe. Dobre!


    Hobbit jest książką dla dzieci i w takim duchu autor kreuje przed czytelnikiem swój niezwykły, piękny świat. Świat wypełniony magią, elfami, krasnoludami, smokami, złymi goblinami, pięknymi widokami oraz niezwykłymi przedmiotami. Oczywiście dzisiaj można powiedzieć, że ta powieść nie może już nikogo niczym zaskoczyć i to prawda, jednak nadal jest w jej czytaniu duża wartość. Kreowanie i poznawanie światów to też jest jest rozrywka i sztuka.


    Nie oznacza to, że światotwórstwo Tolkiena mnie oślepiło i nie widzę licznych wad Hobbita. Przede wszystkim autor nie traktuje czytelnika zbyt poważnie. I nie chodzi mi o humor (swoją drogą bardzo uroczy, podoba mi się) czy lekki ton, to kwestia konwencji. Książka dla dzieci, czyż nie? Chodzi mi o ekspozycyjne dialogi, od których nieraz wręcz zgrzytałem zębami z zażenowania. Tolkiena ratuje tylko to, że generalnie wszystkie postacie Hobbita mówią, jakby zajmowały się tylko piciem herbaty w eleganckich angielskich dworkach. Ponadto denerwuje mnie, że krasnoludy są pogrupowane w grupy - KIli i Fili, Balin i Dwalin i tak dalej. Ja rozumiem, że przy trzynastu krasnoludach nie dałoby się przedstawić ich wszystkich jako indywidualnych bohaterów… ale to nie ja wsadziłem ich tutaj aż tylu, prawda?


    Moja recenzja jest bezsensowna z tego powodu, że chyba nie mam możliwości kogokolwiek przekonać, że warto Hobbita przeczytać. No bo czy ktokolwiek o nim nie słyszał? A też nie sądzę, żeby mój tekst przekonał niezdecydowanych. Mogę za to powiedzieć, że przygoda Bilbo Bagginsa jest niesamowitą podróżą i jej zakończenie jest o tyle niefajne, że chce się więcej tego świata.


    Oczywiście czytałem wersję ze zmienionym pojedynkiem na zagadki. Nie o takiego Hobbita walczyłem!


    Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Powieściozja - z książki „Mroki”

„Pani Ferrinu” nie kończy cyklu

Gdy rozepnie rozporek, ona ujrzy ogromnego, „Wyzwolonego” członka