„Ten dzień”, w którym zamiast kokainy wybierze seks

    Od czasu, gdy 365 dni nie zachwyciło mnie, nie oczekiwałem na kontynuację przygód Christiana i… ach, przepraszam najmocniej, coś mi się wymsknęło, czysty przypadek. Chciałem oczywiście napisać - kontynuację przygód Massima i Laury. Cóż to za przyjemność sięgnąć po relację z ich gorącego, pełnego emocji i żądz związku.


    Laura Biel, kobieta wyzwolona i niewyobrażalnie głupia (ja nie obrażam, tylko dokonuję zwięzłej oceny charakteru naszej bohaterki) jest szczęśliwa u boku swojego sycylijskiego porywacza. Jest pięknie - ślub, przyjęcie, niechciane wesele na moc gości i bajka. Ale ale, wolnego, mój kochany czytelniku, przecież potrzebna nam jest fabuła. A więc Laura jest, jako żona mafiosa, w ciągłym niebezpieczeństwie. Ciągle pilnowana oraz pieszczona przez swojego męża (w końcu kobieta jest w ciąży!) żyje w luksusach, a jej ukochana przyjaciółka podąża jej śladami. Czytając książkę szybko się zorientowałem, że właściwie nie ma tu fabuły. Lipińska rzuca tylko jakimiś drobnymi problemami, które zostają zaraz potem rozwiązane. Mamy tutaj na przykład cały wyjazd na Węgry, wprowadzenie nowych, męskich bohaterów… a potem to już nie wraca. Ktoś był gejem, okazało się, że jednak nie i tyle. Dzięki. Wprawdzie pod koniec autorka próbowała jakoś połączyć wszystkie wątki i zakończyć wszystko wielkim, mocnym cliffhangerem, ale moim zdaniem było to po prostu słabe. Fabularnie książka na pewno nie dostarcza.


    Jeśli chodzi o tak zwaną szkodliwość, no to Ten dzień zdecydowanie ustępuje miejsca poprzedniczce. Mimo to jest tu trochę mięska, ale traktuję to raczej jako głupoty. No bo serio - Laura zostaje drugi raz porwana, przez innego faceta, który jest taki przystojny i umięśniony i zaczyna go lubić i chętnie by poszła z nim do łóżka. Czy naprawdę tak zachowują się dorośli ludzie? Z mojej perspektywy Laura cierpi po prostu na jakieś zaburzenia, skoro tak szybko i tak chętnie ulega syndromowi sztokholmskiemu. Inna sprawa, że to porwanie jest bardzo dziwne. Ewidentnie postać tego porywacza powróci w kontynuacji.


    Oczywiście książka nie sprawdza się jako historia romantyczna. Żadnych zaskoczeń. Massimo i Laura w ogóle się nie znają, do tego nie chcą się poznać. Ze zdziwieniem muszę stwierdzić, że już Christian i Ana mieli głębszą i prawdziwszą relację niż nasz groźny mafioso (który mięknie kiedy tylko usłyszy o swoim dziecku, oczywiście!) i jego wcale nie wyuzdana, rozsądna żona. Jedyne co oni potrafią, to uprawiać dziki seks i wykłócać się jak dzieci o to, jakiej płci będzie ich dzieciątko. To jest po prostu głupie, ale głupie w taki najgorszy możliwy sposób. Czytanie tego nie sprawia satysfakcji. No chyba, że po prostu lubisz się przedzierać przez kartki książek, nieważne czy to będzie przyjemne czy koszmarne doświadczenie. Jeżeli jesteś takim człowiekiem, to jestem w stanie cię zrozumieć, mam tak samo, ale ja jednak bym sobie darował. Ani się nie wkurzyłem Tym dniem, ani mnie to nie rozbawiło, a zaciekawiło też nieszczególnie. Wyobrażam sobie, że komuś mogłoby się to podobać. Sceny seksu są sprawne, Blanka Lipińska pisze lekko i przyjemnie, da się to przeczytać. Mimo wszystko nie polecam, naprawdę nie warto zapoznawać się z tym przerysowanym spojrzeniem na porwanie i gwałcenie przez przemocowego porywacza. Bo pamiętać należy, że to nadal jest ten sam świat co w 365 dniach.

 

    Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Powieściozja - z książki „Mroki”

„Pani Ferrinu” nie kończy cyklu

Gdy rozepnie rozporek, ona ujrzy ogromnego, „Wyzwolonego” członka