„Chrzest ognia” i początek wielkiej wyprawy
Wiedźmin Geralt leczy odniesione rany na wyspie Thanedd, których nabawił się w wyniku pojedynku z czarodziejem Vilgefortzem. Jednak wieści o tym, że Ciri przebywa na dworze cesarza Nilfgaardu, skłania go do wyruszenia w drogę, żeby porozmawiać z dziewczyną. Jednak przed wyruszeniem w drogę należy wpierw zebrać drużynę - dlatego właśnie w miarę rozwoju wydarzeń utworzy się nam kompania, która ruszy osiągnąć zamierzony przez naszego wiedźmina cel, niezależnie jak odległy miałby się okazać. W tym samym czasie Ciri, która wcale nie została dostarczona Emhyrowi, podróżuje razem z bandą przestępców zwanych Szczurami. Dziewczyna generalnie wydaje się mieć wszystko w poważaniu. Mamy też kontynuowane wątki polityczne, mierzymy się ze skutkami przewrotu na wyspie Thanedd. I tak jak Czas pogardy przede wszystkim skupiał się na zarysowaniu tła politycznego, tak Chrzest ognia jest już powieścią skupioną na wiedźminie i tych, którzy z nim podróżują. Ciri nie ma tu prawie wcale (co moim zdaniem jest zaletą, bo wątek Szczurów nie wydaje się interesujący), a polityki i czarodziejskich matactw akurat tyle, żeby się zaciekawić, ale nie przesycić nim. Wprawdzie książka nie ma wyraźnego wątku, który mógłby zostać zawiązany i rozwiązany pod koniec, ale w tym wypadku to w ogóle nie przeszkadza, ponieważ celem Chrztu ognia był właśnie ów tytułowy chrzest, który objawia się pod wieloma postaciami, między innymi w ten sposób, że kompania Geralta ma okazję się ukształtować. No i trzeba zauważyć, że w poprzedniej części wiedźmin wpakował się w sam środek wydarzeń, a tym razem wojna i intrygi dzieją się obok niego, dzięki czemu perspektywa jest trochę inna, czytelnik może skupić się rzeczach zwykłych. I mam wrażenie, że właśnie to jest siłą tej powieści.
Pomijam to, że jest to napisane wybitnie, że nie można się oderwać, że czytelnik chłonie ten świat z wywieszonym jęzorem i błaga o więcej w trybie natychmiastowym. To jest na tym etapie oczywiste, Andrzej Sapkowski po prostu jest mistrzem pióra. Chrzest ognia jest też póki co najzabawniejszym tekstem tego autora. To wszystko zasługa dialogów, które prezentują najwyższy możliwy poziom. Nie wiem jak Sapkowski to robi, że potrafi napisać postać, która jest irytująca i irytuje, ale nie mamy jej dość. Że potrafi napisać postać, która jest dzika, prosta w wymowie, prostacka i nie brzmi to obraźliwie prostacko. Że potrafi napisać postać wypowiadającą się elegancko, staroświecko, wyniośle i nie robi się to męczące czy pretensjonalne. Uwielbiam tych bohaterów i cała trójka nowych towarzyszy Geralta zajmuje teraz szczególnie miejsce w moim serduszku. Zakochałem się w nich wszystkich, kocham także kompanię jako całość. Jest taki piękny moment, gdy kompania wspólnie gotuje zupę rybną. Chociażby dla tego warto przeczytać tę książkę.
Oprócz tego Sapkowski zawarł w Chrzcie ognia dużo zapadających w pamięć scen. Każdy z członków kompanii ma swój moment, żeby się popisać i obserwowanie tego sprawiało, że radowało się moje serce. Czy ta książka ma jakieś wady? No nie wiem, nie wydaje mi się. Jeśli kogoś nie interesowała polityka czy sprawy magii, to pewnie odpadł już przy Czasie pogardy, a jeśli nie odpowiada mu styl autora, to dał sobie spokój już po Krwi elfów. Ja jestem zakochany. Uwielbiam tę książkę, już dawno nie czułem takiego podekscytowania literaturą i perspektywą kontynuacji. Po Chrzcie ognia można bez żenady nazwać Andrzeja Sapkowskiego arcymistrzem fantastyki.
Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.
Komentarze
Prześlij komentarz