Coś się zaczyna wraz z „Krwią elfów”

    Mając już za sobą bagaż kontekstu, informacji oraz także świetnej rozrywki (czyli po prostu dobrej literatury) w postaci lektury opowiadań o losach wiedźmina Geralta, można się zabrać za Krew elfów, pierwszą część sagi, która na pewno ma szansę rozgrzać czytelnika. Piszę o tym w taki sposób, ponieważ czytałem wspomniane opowiadania i wiem, że Andrzej Sapkowski jest naprawdę wybitnym pisarzem. No i brak niespodzianek, Krew elfów jest świetna.


    Wiedźmin Geralt zaakceptował fakt, że przeznaczona mu została dziewczynka Ciri. Nasz białowłosy mutant przywozi więc dziecko do Kaer Morhen, wiedźmińskiego siedliszcza, gdzie mała ma przejść szkolenie. I tutaj skończę opisywanie fabuły i przejdę do najważniejszej i chyba jedynej wady tej powieści - właśnie do braku fabuły. Krew elfów jest tylko wstępem do większej historii, która nadejdzie, przez co sama w sobie jest niczym, jedynie kontekstem, przedstawieniem nowych postaci, nowych wątków, nowych motywów. Z dużą dozą dobrej woli mógłbym powiedzieć, że książka traktuje o nabyciu przez Ciri potrzebnych jej umiejętności, ale takie gadanie jest bardzo naciągane. Jednak nie chcę przez to powiedzieć, że nic się tu nie dzieje, wręcz przeciwnie. Po zakończeniu lektury od razu chce się sięgać po kolejny tom sagi.


    Nie jest to już historia Geralta, ale przede wszystkim Ciri. Oczywiście pojawiają się także Jaskier, Yennefer, także nowe postacie - tylko wcześniej wspomnieni Vesemir, Triss Merigold, także cesarz Nilfgaardu, Dijkstra, Filippa Eilhart i wiele więcej, przychodzą z tym osobne wątki i to wszystko tworzy taką masę obietnic wielkiej, wspaniałej historii.


    Książka bardzo odstaje klimatem od opowiadań. Sapkowski skupia się tu bardziej na wątkach politycznych, przez co jest tu mniej głupiego gadania i zwykłego życia naszych bohaterów. Czuje się, że ta książka ma do czegoś tam prowadzić. Moim zdaniem to dobrze, Krew elfów nie jest przez to przedłużeniem opowiadań, a staje się paradoksalnie (przez swój brak autonomiczności) dziełem nowym. I można albo to polubić albo się odbić. Mi podobają się oba podejścia. Bo sednem historii o Geralcie nigdy nie były przerażające, zagrażające ludziom, pokraczne monstra do ubicia, a bohaterowie i relacje między nimi, także wrażliwość Andrzeja Sapkowskiego, który naprawdę potrafi pokazać czytelnikowi pewne rzeczy w taki sposób, żeby nie było to żenujące albo mdłe. To cały czas tutaj jest, chociażby w relacji Triss z Geraltem.


    Pomijając to wszystko co już napisałem, Krew elfów zwyczajnie czyta się z wypiekami na twarzy, jest to do tego stopnia fascynujące i wciągające. Można kręcić nosem na brak jakiegoś konkretnego wątku, który miałby w tej książce swoje otwarcie i zamknięcie, ale co z tego, skoro dostaliśmy dzieło, które czyta się z radością tak czy inaczej. Nawet widząc jego praktycznie nieistniejące wady. Tak, patrząc chłodnym okiem, trzeba byłoby powiedzieć, że Krew elfów jest kiepską powieścią, ale nigdy czegoś takiego nie powiem, bo byłoby to sprzeczne z moim własnym przekonaniem. Jest to genialna powieść niewyobrażalnie zdolnego pisarza. I nawet gdyby na tym miała skończyć się twórczość Andrzeja Sapkowskiego, to i tak bym Krew elfów chwalił. Na tym etapie chyba już nie muszę zachęcać do lektury, ale jeśli muszę, to zachęcam. Znajomość opowiadań przed sięgnięciem po tę powieść jest może nie tyle co konieczna, ale na pewno warta przemyślenia.


    Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Powieściozja - z książki „Mroki”

„Pani Ferrinu” nie kończy cyklu

Gdy rozepnie rozporek, ona ujrzy ogromnego, „Wyzwolonego” członka