Makabryczny makabryzm „Makabrycznych Memuarów Mocarnej McMężnej”

    Kiedy dostałem do rąk książkę dla dzieci, która krzyczy wręcz, że jest brutalna, potworna i przede wszystkim makabryczna (a ja lubię, gdy słowa na kartce potrafią wywołać grozę) to mogłem spodziewać się dwóch rzeczy. Albo chamskiej reklamy i zwyczajnego szajsu, albo czegoś w stylu Serii Niefortunnych Zdarzeń, czyli groteskowej autoparodii, której młodszy czytelnik może nie odczyta, ale on dostanie w zamian coś rzeczywiście przerażającego. Makabryczne Memuary Mocarnej McMężnej stoją gdzieś tak pośrodku.


    Minerwa i Maks McMężni należą do rodziny pogromców przerażających potworów, które dybią na życie ludzi. Źródłem ich wiedzy o maszkarach jest Makabropedia - żyjąca księga, zawierająca opisy wszystkich istniejących potworów oraz przepisy na umożliwiające je odstraszenie mikstury lub bronie. Albo jakieś inne rzeczy, co tam akurat autorowi przyjdzie do głowy. W każdym razie, porwany zostaje ojciec dzieci. Sprawcą tego nikczemnego uczynku jest Zarmarglorg, władca zła, którego planem jest oczywiście zawładnięcie światem i zniszczenie rodzaju ludzkiego. Wiele lat temu przeszkodził mu przodek Minerwy i Maksa, Maksymilian McMężny, jednak teraz Zarmarglorg udoskonalił swój plan (to znaczy tak twierdzi, bo w praktyce tego nie widać). Dzieci wyruszają na pomoc ojcu w towarzystwie gadającej księgi i wyjątkowo nieuprzejmego, gadającego kojota. Największym problemem powieści jest nieumiejętność (lub brak chęci) autora do zaakcentowania ważnych wydarzeń. Właściwie to jest może jedna dobrze napisana scena. A przez to nie czujemy żadnej stawki. Bohaterowie narażają swoje życie, stają naprzeciw przerażających maszkar, ale kompletnie tego nie czuć. Do tego wszystko tutaj idzie tak łatwo, że tym bardziej nie mogłem się przejąć. Ostateczna konfrontacja wypada zwyczajnie blado. Zakończenie zapowiada nam ewentualną kontynuację, jednak nie wiem, czy chciałbym kontynuować losy McMężnych w takiej formie, jaką Zappa zaprezentował.


    Książka bardzo chciałaby być okrutna i krwawa, ale nie może, bo jest skierowana do młodych czytelników. Domyślam się, że to przez to Minewrze i Maksowi wszystko tak łatwo idzie i brak jest napięcia. Wydarzenia dzieją się bardzo szybko, śmigamy między tymi najważniejszymi, a gdy autor jednak postanowi zwolnić, zawsze robi to w sytuacjach mało istotnych. No i oczywiście nie mogłem wspomnieć o tym co mnie najbardziej zniesmaczyło w czasie lektury, czyli naprawdę chamska ekspozycja. Wygląda to tak, że jeden bohater stoi i sobie gada i gada i gada, a pozostałe postacie grzecznie czekają, aż monolog się skończy. Szczególnie widać to w tym finale. Zdarzają się też sytuacje, gdzie bohaterowie nawet wiedzą, że mówią sobie o rzeczach, o których doskonale wiedzą, no ale czytelnik nie wie, więc trzeba mu biednemu wytłumaczyć. Nie ma w tym niestety ani grama samoświadomości, jedyną iskrę tego widzę w nazewnictwie, które często przekręca istniejące słowa (przykłady - robią coś mcmężnie, Minerwa McMarna, McMierna) i to jest akurat całkiem przyjemne i zabawne. Zaletą są też te wstawki z Makabropedii, które akurat są odpowiednio absurdalne i humorystyczne. Opisy potworów bawią, a przepisy na zabezpieczenia są wystarczająco głupie, bym kupił je całkowicie (nawet jeśli któryś z kolei zaczyna powoli nudzić).


    Co do postaci, to żadna nie jest zbyt interesująca. Nie mamy wystarczającego podbudowania Minerwy i Maksa byśmy mogli ich jakoś wyróżnić z tłumu setek protagonistów setek innych książek, ale nie powiem, żebym jakoś ich nie lubił. Natomiast gadająca księga jest bardzo irytująca, a kojot jest zbyt denerwujący. A do tego wydaje mi się, że jest pisany niekonsekwentnie. Przede wszystkim tej książce brakuje subtelności i może miała taka być, ale wiele elementów na to nie wskazuje. Ostatecznie pozostaję nieusatysfakcjonowany i nie polecam mimo wszystko. Jeśli jednak miałoby po to sięgnąć dziecko, to powinno być ono zadowolone.


    Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

To przykre, że życząc „Spełnienia marzeń!”, mamy na myśli uwolnienie się od patologii, nieszczęść i cierpienia, a nie na przykład kupienie sobie ładnego domu (ale w sumie go nie potrzebujemy, przecież zawsze go dostajemy u pani Katarzyny Michalak za pół darmo)

„Vertical”, czyli chyżo pikujmy dla objawienia!

Oby był to dobry „Omen”