„Sprawa Colliniego”, proces Niemiec

    Gdyby mnie o tym nie zapewniano, to nie powiedziałbym, że Sprawa Colliniego to powieść. Nie tylko dlatego, że jest krótka, ale także z tego powodu, iż nie oferuje za dużo wątków i wygląda mi raczej na opowiadanie. No ale skoro to miała być w zamierzeniu powieść, to niech będzie, w końcu to nie pierwsza książka Schiracha. To tak samo jak z ekspertem od prawa spadkowego, który w testamencie wydaje się zamieszczać zapis, mimo iż twierdzi, że to nie jest zapis. Kim ja jestem, żeby narzucać komuś formę?

    Fabrizio Collini zabija Hansa Meyera, następnie siada i oczekuje na przybycie policji. Kiedy rozpoczyna się postępowanie karne, przyznaje się do popełnienia zarzucanego mu czynu zabronionego, ale nie zdradza żadnych motywów. Na obrońcę zostaje mu wyznaczony początkujący adwokat, Caspar Leinen. Sprawa wydaje się z jego perspektywy przegrana, jednak Leinen nie ma zamiaru rozpocząć kariery od sromotnej klęski. No właśnie, więc nasz bohater podejmuje działanie, żeby dowiedzieć się, jakie to motywy stały za czynem niechętnego do zwierzeń Colliniego, który najwyraźniej sam nie ochoty się bronić. I choć z początku możemy mieć wrażenie, że Schirach będzie się skupiał na zagłębieniu się w jakiś poważny motyw popełnienia przestępstwa, ale właśnie nie. Ponieważ ta książka zwraca uwagę na to, czym jest sprawiedliwość i na to, jak okrutny potrafi być świat regulowany literą prawa, który momentami potrafi zapomnieć czym jest moralność. I muszę przyznać, że chociaż poza tym powieść nie oferuje za dużo, to czyta się to bardzo dobrze i pod koniec nie potrafiłem się już oderwać od lektury. A zakończenie jest absolutnie cudowne. Podkreśla ono nierozwiązywalność poruszanych problemów, tego, iż nie jesteśmy w stanie znaleźć właściwych odpowiedzi, nawet jeśli te wydają się na pierwszy rzut oka oczywiste.

    Książka skupia się praktycznie tylko na opisie procesu karnego. No i nie mnie oceniać jak to się przekłada na rzeczywistość, bo po pierwsze żaden ze mnie procesualista, a po drugie to i tak jest prawo niemieckie. No ale tutaj pojawia się pewien problem. Bo oczywiście, obserwowanie postępowań jest niezwykle interesujące, ale gdy już trafiamy na salę sądową, bohaterowie zaczynają wypluwać z siebie soczystą ekspozycję. Ja wiem, że to tak specjalnie, że taka specyfika sytuacji, ale kiedy czytam książkę, to chcę naturalnie zapoznać się z wydarzeniami, a nie występować z perspektywy człowieka, który nagle wchodzi w sam środek akcji i żąda, żeby mu teraz zaraz wszystko wyjaśnić. Także z jednej strony moje dążenie do znalezienia książki idealnej mnie boli, ale z drugiej, to się zwyczajnie sprawdza. Ciężka sprawa do rozstrzygnięcia - podobnie jak sprawa Colliniego.


    Fajne jest też podejrzenie trochę życia młodego adwokata, który snuje się po kawiarence wśród innych prawników, który pije obrzydliwą kawę, to wszystko urealnia nam ten niezbyt przedstawiony świat.


    Sprawa Colliniego zachwyciła mnie. To naprawdę dobra książka, napisana prosto, i traktująca czytelnika w miarę poważnie (naprawdę trudno mi zaakceptować ekspozycję). Moje prawnicze serduszko bije mi mocno i naprawdę polecam. Nie tylko dla kwestii samego procesu, ale także dla próby zmierzenia się z widmem. No i wiem, że jeśli mówimy o takich rzeczach w kwestii Niemiec, to każdy i tak wie o czym mówimy, ale naprawdę warto tę powieść przeczytać. Szczególnie, że jest krótka i skondensowana. Polecam.

 

    Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos. 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Powieściozja - z książki „Mroki”

„Pani Ferrinu” nie kończy cyklu

Gdy rozepnie rozporek, ona ujrzy ogromnego, „Wyzwolonego” członka