„Trainspotting” - czy to dobrze że pociągi już od dawna nie przyjeżdżają?
Ciężko jest mi zacząć, ponieważ sądzę, iż lektura Trainspotting (z jednej strony należy się tłumaczowi srogi ochrzan za pozostawienie oryginalnego tytułu w polskim tłumaczeniu, ale z drugiej strony dosłowne tłumaczenie nie miałoby żadnego sensu, także można to zrozumieć) była dla mnie na tyle osobistym doświadczeniem, że może też być czymś takim dla innych, a zatem opinia o niej może być wypełniona emocjami, które ciężko wytłumaczyć w recenzji. Jeżeli coś mi się podoba, bo bardzo dobrze mi się przez książkę płynie, to mogę najwyżej napisać, że narracja jest sprawna, a opowieść zajmująca. Czy to wystarczy, żeby kogokolwiek zachęcić do lektury albo żeby chociaż dać mu solidną opinię na temat książki? Nie mam pojęcia.
W tym momencie powinienem pewnie dokonać opisu fabuły, ale nie będę tego robił, jako że Trainspotting jest przede wszystkim obrazkiem z życia pewnej grupy, a dopiero w drugiej kolejności opowieścią o konkretnym człowieku, którego możemy wyłuskać z grupy niewątpliwie barwnych postaci. A zatem - Edynburg, banda ćpunów, alkoholików i przestępców, ludzi za młodych, by mieć już zamknięte drogi na piękne życie ale też za starych, by dalej pozwalać sobie na głupoty młodości. Obserwujemy zatem margines społeczeństwa, który jednak egzystuje i zawsze będzie istniał. Dlatego też nie ma co oczekiwać żadnej konkretnej opowieści, która się zacznie i skończy, natomiast należy podkreślić, że zakończenie faktycznie coś musi zmienić przynajmniej w życiu Czynsza.
No właśnie. Główny bohater nazywa Mark Renton, pseudonim Rent Boy, co z jednej strony jest związane z jego nazwiskiem, z drugiej ma związek z czynszem, ale z trzeciej ma też inne znaczenie. Generalnie ksywa ta jest doskonała, podobnie jak tytuł książki i tutaj pojawia się ten problem z polskim tłumaczeniem. Dziwi mnie ta niekonsekwencja. Może skoro uznano, że tytuł jest nieprzetłumaczalny, to może należało też zostawić pseudonimy i nazwiska bohaterów? Ale nie mam zamiaru się złościć na pana tłumacza Jędrzeja Polaka, bo wykonał tutaj bardzo dużo dobrej pracy. Otóż narracja Trainspotting jest prowadzona z różnych perspektyw. Częste zmiany narratora był dla Irvine’a Welsha okazją do zmian perspektyw ale też języka, jakim mówią do nas poszczególni bohaterowie. A że część mówi slangiem czy jakąś tam odmianą angielszczyzny, czasami przerzucając się na jej poprawną wersję, Polak starał się to jakoś oddać. Z tego względu oczywiście tłumaczenie nigdy nie odda tego, czym ta książka jest - podobna sytuacja wystąpiła przy okazji Mechanicznej pomarańczy. Niezależnie od tego samo doświadczenie czytania Trainspotting jest magiczne.
Niewątpliwie książka nie zachęca do ćpania, natomiast zdecydowanie unika przy tym moralizatorstwa. Na początku szokuje, ale im dalej, tym bardziej przyzwyczajamy się do obrazu, który kreuje Welsch i zostaje nam tylko to, co mają bohaterowie - znudzenie i rozczarowanie życiem, które wprawdzie pędzi, z tym że nie bardzo wiadomo, dokąd. I czy coś jeszcze na nich czeka? Może i tak, ale musieliby coś ze sobą zrobić. A jedyne co robią, to upadać.
I chociaż to, co do tej pory napisałem, brzmi dość pesymistycznie, to trzeba też zaznaczyć, że Trainspotting jest książką wypełnioną pysznym, czarnym humorem, dzięki któremu nieraz parsknąłem śmiechem. I to jest bardzo wiarygodne. Chociażby było bardzo, bardzo źle, zawsze znajdziemy powód do śmiechu. W końcu nawet najgorsze gówno potrafi być czasami zabawne.
To nie jest książka do podobania się albo niepodobania, a do chłonięcia i przeżywania.
Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.
Komentarze
Prześlij komentarz