„Czerwony prorok” kolejnym etapem

Zabawne jest to, że Czerwony prorok wydaje się być tylko przerywnikiem służącym temu, aby nasz bohater Alvin Miller nauczył się czegoś, co mu się może kiedyś przyda, a może nie. Zabawne, ponieważ w tej powieści dzieją się naprawdę poważne rzeczy a stawka jest wysoka i teoretycznie nie powinienem odnosić wrażenia, że to wszystko nie było aż tak istotne, jak się wydaje.

Sam Alvin pojawia się w tej książce dość późno, na początku śledzimy losy innych postaci. Jest sobie człowiek o nazwisku Harrison, który ma wielkie plany odnośnie Indian. Gość nie jest im zbyt przychylny i choć radzi sobie z problemem czerwonoskórych rozpijając ich alkoholem i dzięki temu trzymając na uwięzi, to zdaje sobie sprawę, że nie jest to wystarczające rozwiązanie, chociażby z tego powodu, że nie każdy Indianin ma ochotę na whiskey. Dlatego właśnie zaczyna opracowywać wielki, okrutny plan, żeby wyprzeć rdzennych Amerykanów. Tym samym mimowolnie doprowadza do spotkania Alvina z dwoma braćmi. Pierwszy z nich to Lolla-Wossiky, który był kiedyś żałosnym pijakiem, ale wcześniejsze spotkanie z naszym białym chłopcem go odmieniło, przez co stał się prorokiem dla swojego ludu, głosząc niedopuszczalność walki z białymi. Drugi to Ta-Kumsaw, zdecydowany wyprzeć najeźdźców z kontynentu. Tak właśnie zaczyna się kolejny etap edukacji Alvina, który zaprowadzi jego i nie tylko jego w miejsca, w których ludzka percepcja zawodzi. No i mamy także eskalujące napięcia między czerwonoskórymi a białymi a także wątek Francuzów z Napoleonem na czele. I chciałbym tutaj zaznaczyć, że postać Bonapartego naprawdę słabo łączy się z resztą książki. Wolałbym, gdyby poświęcono mu więcej miejsca.

Książka nie jest jakaś krótka, ale jest przy tym dość przeładowana treścią. Wolałbym, gdyby Card lepiej zaznaczał upływ czasu oraz gdyby więcej miejsca poświęcił na pokazywanie rzeczy. To bardzo dobrze wychodziło na początku, a potem autor zaczął pędzić z fabułą, przez co Czerwony prorok zdecydowanie traci na wartości.

Trzeba też wspomnieć o tym, że bohaterowie zdecydowanie za dużo mówią czytelnikowi o tym co się dzieje. Chodzi mi o to, że wolałbym, gdyby niektóre rzeczy mi pokazano przez czyny, a nie przez dialogi. Mimo tego naprawdę doceniam jak poprowadzono zakończenie. Card oszczędza nam mimo wszystko łzawej końcówki.

Styl autora przyciąga uwagę, a opisy dziewiczej Ameryki oraz jej relacje z czerwonoskórymi są naprawdę piękne i oczyszczające. Nie mam na ten temat nic więcej do napisania. Chociaż nie, w sumie mam - czemu nie dostaliśmy więcej relacji Alvina z prorokiem? Przecież tutaj miała się wytworzyć jakaś więź chyba, a ja w ogóle tego nie poczułem.

Teraz pojawia się oczywiście bardzo ważne pytanie - czy czytać? Myślę, że odpowiedź na to pytanie nie jest łatwa. W przypadku Czerwonego proroka naprawdę polecałbym znajomość Siódmego syna, a tamta książka mi się nie podobała. Jeśli ją czytałeś, to sięgnij po dwójeczkę, powinieneś być zadowolony. Jednak, mimo iż książka mi się podobała, czuję jakieś takie zrezygnowanie. Wiem, że Opowieść o Alvinie Stwórcy ma swój dalszy ciąg, jednak nie czuję w ogóle podekscytowania na myśl, że znowu spotkam się z tym utalentowanym chłopcem. To chyba oznacza, że Czerwony prorok jest dobry, ale nie bardzo dobry. Albo że po prostu nie zmył niesmaku po Siódmym synu.

Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

„Księżniczka z lodu”, który wreszcie pękł

Wpaść do „Studni Wstąpienia” i sobie głupi ryj rozwalić

„Saints” a wśród nich „A Woman of Destiny”