Posty

Wyświetlanie postów z luty, 2025

„Dom dzienny, dom nocny”, bo potrzeba stworzy nawet sen

Obraz
Każda kolejna powieść Olgi Tokarczuk jest lepsza niż poprzednia i ja czekałem, aż w końcu będę mógł powiedzieć coś więcej - że napisała powieść faktycznie dobrą. Prawiek i inne czasy to jeszcze nie było to, popełniono tam w końcu pewne błędy. A co z Domem dziennym, domem nocnym ? Na początek chciałbym zaznaczyć, że chociaż miałem dość chłodne zdanie o twórczości Tokarczuk, to tytuły jej książek zawsze były interesujące. Tak jest również w przedmiotowym przypadku. Powierzchownie pomysł na opowieść jest zbliżony do Prawieka i innych czasów . Mamy zatem wieś gdzieś na skraju świata - w tym wypadku jest to Dolny Śląsk i związane z tym chociażby dramaty Niemców, zmuszonych do emigracji po II wojnie światowej. Nasza narratorka to kobieta, o której można powiedzieć, że jest ekscentryczna. Jednakże w świecie Olgi Tokarczuk dziwność to cecha, którą obdarzono każdego, zatem określanie kogokolwiek przez to, że lubi jeść muchomory czy łazi z niebezpiecznym narzędziem wydaje mi się niewłaściwe. W ...

„Siódmy syn” odkrywa siebie, ale nie bawi

Obraz
Tak, wszyscy uwielbiają książki, które wyraźnie dają nam do zrozumienia, że są tylko częścią całości i przez to same w sobie albo nie mają własnej historii, denerwując tym czytelnika albo nie mają własnej historii, rozwścieczając tym czytelnika. Siódmy syn to raczej ten pierwszy przypadek. I ciężko mi pisać tę recenzję, ponieważ moje przemyślenia po lekturze nie są zbyt rozbudowane i najchętniej to bym sobie darował. No ale nie byłoby to odpowiednie podejście, przecież Opowieść o Alvinie Stwórcy dopiero się zaczęła. Orson Card prezentuje alternatywną wizję świata. Alternatywna Anglia, alternatywna Ameryka. To jednak nie ma aż tak wielkiego znaczenia, ponieważ historia opisana w Siódmym synu mogłaby się zdarzyć tak naprawdę wszędzie. Uniwersalność byłaby plusem, niestety fabuła tej powieści jest zwyczajnie nudna. Rodzi się Alvin - siódmy syn siódmego syna, a więc, według tak zwanych przesądów, człowiek przeznaczony do rzeczy wielkich. I już od samego porodu grozi mu niebezpieczeństwo...

„Żołnierze grzechu” nawet nie śnią, że otrzymają zadanie o takim kalibrze, ale czy warto było pozwolić im szaleć tak?

Obraz
W ramach najwyższej możliwej dobrej woli sięgam po kolejną powieść Andrzeja Ziemiańskiego i niestety odchodzę rozczarowany. Przydałaby się jakaś odmiana, bo dostajemy kolejną książkę o Wrocławiu napisaną w ten sam sposób, z kolejnym rysem historycznym i z kolejnym zestawem anonimowych bohaterów. To rozczarowanie, bo co by nie mówić o tych „złotych” książkach Ziemiańskiego, to były one charakterne - czy to opowieści o szalejącej, sikającej, rozseksualizowanej Achai, czy też jeszcze gorszej pod każdym względem Toy. W tym momencie odnoszę wrażenie, że pan Andrzej nie bardzo wie, dokąd iść ze swoją twórczością. Oczywiście na samej książce w ramach reklamy autor wspomina, że pisał Żołnierzy grzechu przez całe życie, ale to przecież tylko takie gadanie. Ja generalnie tych not o Ziemiańskim, które dostarcza nam wydawnictwo Fabryka Słów, nie traktuję specjalnie poważnie. Wrocław, rok 1963. W odciętym od miasta mieście szaleje ospa, a w jednym z zamkniętych szpitali zostają zamordowani przez p...

„Mówca Umarłych”, czyli piękna kontynuacja

Obraz
Bardzo lubię Grę Endera i z wielką ostrożnością zabrałem się za kontynuację. Nie spodziewałem się absolutnie niczego, ale nie powiem, żebym nie zrobił dobrze. Bowiem Mówca Umarłych jest tak różny od pierwszej części przygód Wiggina, że równie dobrze można go czytać bez znajomości Gry . I mówię to z całkowitą pewnością, znajomość tamtej książki w niczym nie zmieni twojego doświadczenia obcowania z częścią drugą. Minęło już trzy tysiące lat od Ksenocydu robali - zagłady obcej cywilizacji, dokonanej przez genialnego chłopca, Endera Wiggina. Okrzyknięty największym zbrodniarzem w dziejach ludzkości, nienawidzony przez praktycznie wszystkich, Andrew przemierza kosmos, przyjmując rolę mówcy o umarłych i szukając domu dla Królowej Kopca, by robale mogły się odrodzić i ostatecznie przynieść Enderowi spokój po dokonanym przez niego Ksenocydzie. No i w końcu nadarza się taka okazja - protagonista opuszcza swoją ukochaną siostrę Valentine, z którą dotąd podróżował i zmierza na ludzką kolonię na...

Wpaść do „Studni Wstąpienia” i sobie głupi ryj rozwalić

Obraz
Kiedy patrzę sobie na ostatni akapit recenzji poprzedniej części cyklu Z mgły zrodzony , dochodzę do następującego, smutnego wniosku - nie, Sanderson tego nie zrobił. I mógłbym mieć głupią nadzieję, że dobra, że może w części trzeciej w końcu dostanę o wiele ciekawszy system magiczny, ale chyba nie powinienem się naiwnie łudzić. Ale z drugiej strony, nie jest tak, że Studnia Wstąpienia jest jakimś wielkim rozczarowaniem. A na pewno okazała się lepsza niż pierwsza część. Na końcu poprzedniej części Vin pokonała Ostatniego Imperatora. W wyniku tego wydarzenia świat Ostatniego Imperium musiał się zmienić, przynajmniej politycznie, bo na zmiany społeczne jeszcze trzeba poczekać. Elend został królem i urzęduje w Luthadel razem ze wszystkimi sojusznikami Kelsiera. Vin, wspierana przez kandrę, jest jego ochroniarzem. No i ma co robić, ponieważ na tron świata czyha wystarczająco wielu samozwańczych królów, by zaczęło robić się gorąco. Oblegani przez trzy armie, Vin, Elend i ich sprzymierzeńcy...