Życie to „Gra Endera” i nic poza tym

Oprócz powszechnych zachwytów nad Grą Endera, które jako że bezosobowe to mało wartościowe, niewiele wiedziałem o tej powieści. Przed czytaniem powiedziano mi jedynie, że jest tu jakiś strasznie krótki rozdział. Jak łatwo się domyślić, taka opinia raczej nie miała szans przygotować mnie do tego czym Gra jest, a to dlatego, iż ciężko w ogóle nazywać ją opinią. Porzućmy więc idiotyczne rozważania o niczym i przejdźmy do samej książki.

Czytelnik śledzi losy Endera, małego chłopca, który dzięki dokładnej selekcji ma szansę stać się bohaterem ludzkości. Jako genialne dziecko ma stać się idealnym i bezwzględnym strategiem, który poprowadzi ludzkie armie przeciwko obcej rasie Robali. Książka nie jest zapisem epickich bitew, towarzyszymy bowiem Enderowi w czasie jego szkolenia. Autor zapewnia nam rozrywkę rzucając w nas wątkami typowymi dla takich historii, mamy więc rywalizację, mamy zdobywanie sojuszników, sojusze i pytanie kto jest naszemu bohaterowi przyjazny, a na kogo trzeba uważać. Dostajemy także bardzo interesujące wątki rodzeństwa Endera. No i jest to szokujące, przerażające zakończenie, które nie jest znowu tak niespodziewane jak powinno być. I nie wiem czy poczytywać to za wadę, bo Card nieszczególnie się stara zaskoczyć czytelnika, ale z drugiej strony Ender do samego końca nie zdaje sobie sprawy co się dzieje. Po zakończeniu mamy ten ostatni rozdział, który jest już raczej epilogiem i bardzo psuje całą książkę. Nadaje bowiem tej historii wymiar wręcz religijny, co samo w sobie nie jest złe, ale przychodzi tak niespodziewanie, że naprawdę zniesmacza. Nie wspominając o ogromnych przeskokach czasowych, które ostatecznie wyprowadziły mnie z równowagi. Przez to gdy skończyłem lekturę byłem zawiedziony końcówką.

Zważywszy na młody wiek Endera człowiek może się zdziwić jak bardzo dojrzały jest ten chłopak, jak niezwykle jest inteligentny. Muszę powiedzieć, że trochę mi to przeszkadza, ponieważ wyjaśnienie czemu Ender jest taki a nie inny nie zadowala i wolałbym stwierdzenie, że to po prostu znak czasu, w końcu w tej powieści ludzie już od dawna podróżują swobodnie w kosmosie. Natomiast bardzo śmieszyło mnie przekonanie Endera, że zamienienie z kimś jednego zdania od razu czyni tę osobę jego przyjacielem. Możliwe, że zawiodło w tym momencie tłumaczenie, jednak w tym przypadku winiłbym jednak samego autora. Można by to dziecinne przeświadczenie protagonisty przerzucić na barki jego młodego wieku, ale to się kłóci z jego przenikliwą inteligencją na każdym innym polu. Dlatego ciężko mi uznawać Endera za jakkolwiek wiarygodną postać i w ogóle nie przejmowałem się jego problemami, bo w pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że jest on tylko narzędziem do opowiedzenia historii i wszystkie jego sukcesy i postępy przestają być realnym postępem. Zresztą tego procesu nauki to autor bardzo nam poskąpił i widzimy Endera głównie jako dowódcę, a nie ucznia. W porównaniu z nim prawie wszystkie postacie drugoplanowe wypadają o wiele lepiej, szczególnie jego rodzeństwo i szkoda, że nie ma ich więcej.

Może i wypowiadałem się bardzo negatywnie o Grze Endera, jednak nie uważam jej za złą książkę, wręcz przeciwnie, oprócz tego co napisałem wyżej, jest doskonała pod każdym innym względem. Wady, na które narzekałem nie przeszkadzają w lekturze. Card potrafi bowiem zaciekawić czytelnika i fragmenty, które mogłyby się wydawać nudne są zawsze świetną rozrywką. Tak więc polecam.

Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

„Księżniczka z lodu”, który wreszcie pękł

Wpaść do „Studni Wstąpienia” i sobie głupi ryj rozwalić

„Saints” a wśród nich „A Woman of Destiny”