Oby był to dobry „Omen”

    Zwykle staram się nie porównywać książki do filmu, a w przypadku Omenu książka ukazała się przecież wcześniej, ale bądźmy szczerzy - każdy zdaje sobie sprawę, które dzieło ma tu pierwszeństwo. Można się zastanawiać, czy film potrzebował oficjalnej adaptacji (która zresztą jest oficjalna przecież tylko wtedy, gdy nie przeczy filmowi, a czasem bardzo przeczy, zmieniając niektóre sceny), ale skoro już książka powstała, to czemu do niej nie zerknąć. A przecież jej autorem jest David Seltzer, czyli scenarzysta filmu, także możemy mieć przynajmniej nadzieję, że książka będzie miała sens i serce do opowieści.

    Jeremy Thorn to odnoszący sukcesy polityk, niestety w domu nie układa się najlepiej. Jego żona ewidentnie ma jakieś problemy psychiczne, ponadto nie może urodzić dziecka. No i zaczynamy właśnie kolejną tragedią, tym razem jednak ciąża nie skończyła się poronieniem, a dziecko po prostu zmarło. Jednak ksiądz mówi Jeremy’emu, że spokojnie, tutaj jest inne dziecko, któremu matka zmarła, które nie ma żadnej rodziny i urodziło się w tym samym momencie co młody Thorn, więc Jeremy se może wziąć te dziecko. Żona Katherine małego nawet nie widziała, więc nie musi wiedzieć. Panie, weź pan dziecko, weź! Szatan płakał jak oddawał! No właśnie, bo potem okazuje się, Damien nie dość, że nie jest dzieckiem Jeremy’ego i Katherine, to jeszcze jest Antychrystem strzeżonym przez sługi wielkiego Złego. Co do fabuły jest bardzo dobrze. Oczywiście fakt, że są tutaj wydarzenia przedstawiane czasami inaczej, wynika z tego, że reżyser filmu coś tam zmieniał, także sympatycznie, że dostaliśmy w takiej formie wizję scenarzysty. Ponadto Seltzer ujawnia przed czytelnikiem nowe, wartościowe sceny oraz trochę kontekstu wydarzeniom znanym z filmu, dzięki czemu lektura powieściowego Omenu jest wartościowa. Ja jestem ogromnym fanem filmu i miło mi było dowiedzieć się czegoś więcej o postaciach i ich losach. Jak na ogólny poziom tych nic nie wartych powieściowych adaptacji scenariuszy filmowych, ten prezentuje się najlepiej. To jest dziwne o tyle, że przecież David Seltzer nie jest powieściopisarzem, a właśnie scenarzystą filmowym. Omen to zimny prysznic dla wszystkich leniwych, nieutalentowanych wyrobników, którzy piszą te nudne powieściowe adaptacje, których nie da się czytać, żeby wzięli się wreszcie do roboty i nie serwowali nam parującego, śmierdzącego łajna.

    Filmowy Omen to horror, nawet jeśli reżyser nie kręcił go w takim zamiarze (i bardzo dobrze zrobił, jednak ni czas to ni miejsce na rozważania w tym temacie), jak więc horrorowo sprawdza się jego powieściowa wersja? Cóż, zależy jak na to spojrzeć. Sceny straszne raczej nie są straszne i książka na pewno nie przeraża. Natomiast utrzymuje ona cały czas całkiem niezły upiorny klimacik. Ostateczna ocena zależy więc od tego, jakie człowiek ma oczekiwania. Jeśli od każdego dobrego horroru oczekujesz, by cię straszył, Omen cię nie zadowoli. Jeżeli wystarczy, by było trochę upiornie, może być. Należy pamiętać, że to nadal powieściowa adaptacja scenariusza filmowego, więc jak na to, czego racjonalny czytelnik może oczekiwać, jest nawet dobrze.

    Może się wydawać, że w powyższym akapicie desperacko bronię Omenu przed krytyką, jakbym chciał na siłę lubić tę książkę. Jednak nie było takiej potrzeby, bo nie ma czego bronić. Książka Davida Seltzera sprawdza się zarówno jako samodzielna historia jak i uzupełnienie znanej nam z ekranu historii. Jeżeli lubisz film, książka powinna ci przypaść do gustu. Mógłbym natomiast coś negatywnego powiedzieć na temat polskiego wydania. Mam wrażenie, że ilustrator Krzysztof Wroński jej nie przeczytał, za to widział film.

    Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

To przykre, że życząc „Spełnienia marzeń!”, mamy na myśli uwolnienie się od patologii, nieszczęść i cierpienia, a nie na przykład kupienie sobie ładnego domu (ale w sumie go nie potrzebujemy, przecież zawsze go dostajemy u pani Katarzyny Michalak za pół darmo)

„Vertical”, czyli chyżo pikujmy dla objawienia!