„Breslau forever” dostaje ode mnie ostrożną polecajkę

    Wiadomo, jak to jest z tym Andrzejem Ziemiańskim. Ciężko mu napisać cokolwiek dobrego, chociaż zdarzało się. Mimo wszystko jego twórczość nie prezentuje zbyt wysokiego poziomu. Nie byłem więc specjalnie zachęcony do lektury Breslau forever, szczególnie iż poprzednie dwie książki pana Andrzeja były po prostu koszmarne. No ale dałem szansę i o dziwo Ziemiański mnie pozytywnie zaskoczył! Czy Breslau forever jest powieścią znakomitą? Tak bym tego nie określił, natomiast dała mi ona trochę zabawy, a przecież o to przede wszystkim chodzi, czyż nie? Przynajmniej tak sądzę. Ziemiański skupia się na dostarczaniu czytelnikom trochę prostej zabawy, bez niczego głębszego. Czy to źle? Nie, ale chciałoby się, żeby taka rozrywka była jednak trochę lepiej zrealizowana.

    W tytułowym mieście Breslau czy też Wrocławiu, jeśli ktoś woli powojenne klimaty, od dziesięcioleci prowadzone jest tajemnicze śledztwo. Ludzie z jakiegoś niewiadomego powodu wybuchają lub popełniają samobójstwo, a zawsze otaczają się kwiatami. Tajemnica nie została rozwiązana ani przez funkcjonariuszy niemieckiego kripo, ani milicjantów obywatelskich, a teraz musi się z nią zmierzyć oficer Sławek Staszewski, który dzięki swoim nietuzinkowym, antysystemowym cechom przyniesie rozwiązanie zagadki. Fabuła jest dość problematyczna. Z jednej strony Ziemiańskiemu naprawdę sprawnie przyszło opowiadanie historii w trzech okresach w czasie - w niemieckim Breslau, w już świeżo polskim Wrocławiu oraz w jakiejś dziwnej wersji współczesności. To jest wręcz dziwnie przyjemne, ponieważ nie spodziewałem się, że ten autor jest w stanie tak dobrze skakać w czasie. Niestety z drugiej strony ciężko jest mi sklasyfikować Breslau forever. W tym przypomina ona trochę Miecz Orientu, bo dzieją się dziwne rzeczy i nie wiadomo, jak to ostatecznie w końcu było. Na pewno nie jest to kryminał, ponieważ czytelnik nie śledzi intrygi razem z bohaterami. W kluczowych momentach postacie oświadczają, jak jest i co odkryły, co jest bardzo rozczarowujące. No i nie mógłbym nie wspomnieć o finale. Zakończenie Breslau forever jest bowiem koszmarne! Sprawia ono takie wrażenie, jakby Ziemiański napisał prawie całą powieść, potem ją porzucił i wrócił dopiero po paru miesiącach, gdy już z głowy wywietrzało mu to, co pierwotnie miał na myśli, a jakoś trzeba było książkę zakończyć, więc sklecił naprędce co tam mu przyszło na myśl i wypuścił. Robi to bardzo złe wrażenie i gdyby nie ono, chwaliłbym tę książkę o wiele bardziej, bo do finału wszystko układało mi się w jedną, spójną całość.

    Całe Breslau forever wydaje się grą z czytelnikiem. Już od początku Ziemiański jasno daje nam do zrozumienia nie tylko to, żebyśmy zbyt poważnie nie traktowali tej książki, ale że też coś może być nie tak z samym tym światem. Po pierwsze są w powieści błędy na tyle rażące, że raczej celowe. Po drugie bohaterowie zdają się żyć na jakiejś dziwnej linii czasowej. Przeszłość miesza się z przyszłością, a te wszystkie wizje i pozornie głupie przewidywania tworzą świat, w którym ludzie potrafią intuicyjnie spoglądać w to, co się dopiero wydarzy. Oczywiście część owego przepowiadania przyszłości to humor (papież Polak), który tym razem Ziemiańskiemu wyjątkowo dobrze wyszedł. I nie wiem, czy to dlatego, że trochę go stonował względem chociażby tej padaki z Toy Wars, czy może po prostu w Breslau forever prawie w ogóle nie ma kobiet, więc nie było za dużo okazji do bycia seksistą. W każdym razie książka jest w jakimś stopniu przyjemnie oniryczna, co wychodzi jej na dobre. Zamykając ten aspekt należy też wspomnieć o samym Andrzeju Ziemiańskim, który się w tej powieści pojawia i nie jest to występ porównywalny na przykład do tego, co zrobił Stephen King w Pieśni Susannah, ale o dziwo Ziemiański pokazał się z przyjemnej, zabawnej strony. Jest to akceptowalne, szczególnie iż obecność postaci Andrzeja Ziemskiego ma znaczenie dla budowania oniryzmu.

    Ze zdumieniem ale i przyjemnością polecam Breslau forever. To chyba najprzyjemniejsza powieść Andrzeja Ziemiańskiego, jaką miałem okazję czytać i żywię głęboką nadzieję, że od tej pory będzie już tylko lepiej. Gdyby tylko ten facet chciał dać nam więcej opisów i trochę spowolnił akcję, z jego pióra mogłoby wyjść coś naprawdę znakomitego. Może kiedyś coś takiego otrzymamy!

    Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

To przykre, że życząc „Spełnienia marzeń!”, mamy na myśli uwolnienie się od patologii, nieszczęść i cierpienia, a nie na przykład kupienie sobie ładnego domu (ale w sumie go nie potrzebujemy, przecież zawsze go dostajemy u pani Katarzyny Michalak za pół darmo)

„Vertical”, czyli chyżo pikujmy dla objawienia!

Oby był to dobry „Omen”