„Królowie Clonmelu” będą musieli niespecjalnie dużo się natrudzić, żeby rozwiązać swoje problemy

    Kiedy uświadomiłem sobie, że to już ósmy raz będę musiał zasiąść do napisania recenzji powieści z cyklu Zwiadowcy, przez głowę przeszła mi następująca myśl - czy to dokądkolwiek zmierza? Oczywiście nie mam na myśli moich recenzji, bo te, jak wszyscy dobrze wiemy, są bezcelowe i będę powstawać dopóty, dopóki John Flanagan z takich czy innych powodów zakończy swój cykl. Jednak czy przygody Willa i spółki kiedykolwiek będą miały swój finał? No bo póki co nie ma żadnych wielkich zmian. Wydaje mi się, że jedynie uczucia jakie żywią Will i Halt do swoich wybranek mają prawo się rozwijać, a reszta musi stać w miejscu, bo przecież nie można nic interesującego zrobić ze znanymi i kochanymi bohaterami.

    Ku zdumieniu Willa Halt nie pojawia się na corocznym zjeździe zwiadowców, ponieważ siedzi na zachodnim wybrzeżu Araluenu i obserwuje grupę Odszczepieńców. Jest to sekta, która ponownie podnosi swój ohydny łeb. Po rozprawieniu się z oszustami okazuje się, że ci panoszą się w pobliskiej Hiberni, opanowali już pięć z jej królestw i pracują nad przejęciem ostatniego, Clonmelu. Ponieważ Hibernia byłaby doskonałym przyczółkiem do ataku na Araulen, Halt, Will i Horace wyruszają do Clonmelu, żeby wspomóc jego króla Ferrisa w pokonaniu przywódcy sekty Tennysona. A że Ferris to zupełnym przypadkiem również brat Halta (i do tego młodszy, a więc to de facto Halt jest prawowitym władcą Clonmelu), w teorii robi się interesująco. W teorii, ponieważ wszyscy znamy Halta, to nie jest typ, który mógłby się w wyniku tej podróży zmienić. No i dokładnie tak jest. Fabuła nie idzie w żadne interesujące rejony. Pod koniec Flanagan chyba zorientował się, że stawka jest zerowa i wprowadził trzech Genoweńczyków, którzy dosłownie nagle się w tej książce pojawili i pewnie będą istotnym zagrożeniem w kontynuacji. Tak. Niestety Królowie Clonmelu, podobnie jak Ziemia skuta lodem oraz Czarnoksiężnik z północy nie są pełnoprawną powieścią, lecz tylko połową historii. Wynik tego zabiegu jest następujący - zakończenie jest zabójczo wręcz szybkie. Szczerze mówiąc nie wiem, co mam myśleć o fabule. Po prostu jest i nie wykorzystuje potencjału. Jedynie początek jest fajny, jednak kiedy tylko lądujemy w Hiberni, robi się przeciętnie.

    Flanagan znowu pokazuje nam nową część swojego świata - Hibernia to taka Irlandia. Problem polega na tym, że poza informacją o jakimś tam karle oraz Rycerzu Wschodu nie ma w niej nic interesującego. Na tym więc kończy się flanaganowe światotwórstwo.

    Jednak najgorzej sprawa się ma z bohaterami. Dobry pisarz wykorzystałby sposobność, żeby nam coś ciekawego powiedzieć o Halcie, ale pan John w ogóle tego nie robi. Will też nie robi nic ciekawego, natomiast Horace wypada przy swoich przyjaciołach na o wiele zbyt inteligentnego, niż był w poprzednich częściach. Generalnie Halt się jakiś przygłupi zrobił. Może czas przejść na emeryturę?

    Jest to jak na standardy Zwiadowców długa książka i nie jestem pewny, czy taka być musiała. A najlepszym jej fragmentem jest cały początek, gdy jest cisza i spokój. Tutaj mam dobrą radę dla autora - może warto napisać coś o prostym, zwykłym życiu bohaterów? Podobno życie zwiadowców to ciągły trening oraz czekanie, bo przecież umieją się doskonale kryć. Może w takim razie książka o czymś takim? Byłaby to okazja do jakichś rozbudowanych portretów psychologicznych.

    Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Powieściozja - z książki „Mroki”

„Pani Ferrinu” nie kończy cyklu

Gdy rozepnie rozporek, ona ujrzy ogromnego, „Wyzwolonego” członka