Założyli na naszej Ziemi „Bazarską ambasadę”

    Podobnie jak przy okazji powieści Bazar, przy tworzeniu Bazarskiej ambasady udział brały Marzena Wierzbowska (w nieznanej roli) i autorka poezji Ewa Łukasińska, ale nie mam zamiaru (z wiadomych, jak myślę, powodów) wypowiadać się tutaj o ich pracy. Co ja tam wiem! W każdym razie oto przed nami kontynuacja książki Bazar Johna Biapola, tak hucznie zapowiadanej w części pierwszej. Podchodziłem do tej pozycji z ostrożnością i kompletnym brakiem zaufania, ale z drugiej strony myślałem, że przecież nie może być gorzej. No i faktycznie, jest po prostu słabo.


    Mam nadzieję, że poprzednia część jest dobrze obcykana, bo tutaj nie będziemy się skupiać na tym, co się tam działo (niewiele). W każdym razie zaczynamy w przeszłości, ale to tylko taki niepotrzebny wstęp. Głównym bohaterem jest głupi pijak Franek Podolski, z pochodzenia warszawski prażanin, który całkowicie przypadkiem przesądza o wyniku bardzo ważnego, światowego referendum, dzięki czemu zyskuje sobie wdzięczność króla Ziemi i dostaje też przy okazji rządowe stanowisko. Takie tam głupoty. Później nasz Franek trafia na Syberię, gdzie rosyjska mafia nie godzi się z władztwem ziemskiego króla i chce coś tam zrobić. Pewnie coś bardzo złego. Oczywiście w międzyczasie nadal Ziemianie nawiązują kontakt z Bazarkami, ci drudzy budują swoją ambasadę (tę z tytułu) i wszystko zdaje się iść w dobrym kierunku. Król bierze sobie żonę. A potem książka się kończy i czytelnik zdaje sobie sprawę, że w sumie kompletnie zmarnował czas, bo Bazarska ambasada nie ma w sobie nic, dosłownie nic! Pierwsza część przynajmniej była… zaskakująca odnośnie swojego słabego wykonania i tworzyła jakiś tam fantastyczny świat przyszłości, a tutaj jedziemy na oparach i nie zaoferowano nam nic nowego. Co więcej, różnica w stylu obu książek wywołuje we mnie podejrzenie, że drugą część mógł napisać ktoś inny, kto tylko używa pseudonimu Johna Biapola. Oczywiście może tak nie być, ale ciekawi mnie czemu dwójeczka jest tak różna od jedyneczki. Przynajmniej tym razem jestem w stanie uwierzyć w tak wyglądającą rzeczywistość, także jest postęp!


    Bohaterowie są żadni, ale to pewnie nic nowego, Zresztą nie ma co się przyzwyczajać do postaci tak nijakich. Tempo Bazarskiej ambasady nadają same wydarzenia, a nie działania postaci. A to, że owe wydarzenia są nieangażujące, to zupełnie inna sprawa. Natomiast tego całego humoru, który był obecny poprzednio, tutaj jest mniej i nie bawi.


    Chciałbym też zauważyć, że wydawnictwo Novae Res chyba zauważyło niezwykle wysoki poziom dzieła Bazar i przy okazji kontynuacji postanowili odpowiedzieć na mój zarzut, ponieważ tutaj faktycznie egzemplarz informuje kto odpowiadał za redakcję i tym razem książka nie jest już pełna błędów. No niesamowite, że tak się da, czyż nie?

 

    Także sama obecność bazarskiej ambasady pewnie dużo ludziom da. A co daje nam dzisiaj Bazarska ambasada? Chyba nic, podobnie jak pierwsza część. Na końcu Biapol nie zapowiada kontynuacji (a przecież jak wiemy, tę opowieść można byłoby ciągnąć wieki), więc miejmy nadzieję, że nie będzie nas dalej męczył. No chyba, że zrobiłby to w dobrej książce, wtedy chętnie zamienię męczeństwo na czystą przyjemność. I oto nadszedł zbawienny czas, gdy mogę już zakończyć tę bezsensowną recenzję (bo po książce Bazar chyba nikt się nie spodziewał, że dwójka będzie fajna). Nie polecam.


    Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Powieściozja - z książki „Mroki”

„Pani Ferrinu” nie kończy cyklu

Gdy rozepnie rozporek, ona ujrzy ogromnego, „Wyzwolonego” członka