„Pani Ferrinu” nie kończy cyklu

    Z racji, że to ostatnia część cyklu, Pani Ferrinu musiała zmierzyć się z trudną sztuką zakończenia Kronik Ferrinu. Nie jest to łatwa sprawa, ale nie oznacza jednocześnie, iż powinno się dać Michalak taryfę ulgową. To wręcz podwyższa postawioną (nisko) poprzeczkę. W takim razie jak się udało? Nie udało.


    Anaela dostaje wiadomość o porwaniu Gabrieli, ale nie tej, która była protagonistką części trzeciej, tylko innej. Nasza ukochana bohaterka przybywa do Ferrinu, gdzie okazuje się, że porwany zostaje również Sellinaris. Teraz Anaela będzie musiała zmierzyć się z lanorskim bogiem Luciferrinem, by ocalić swój świat. Fabuła jest potwornie nudna, kompletnie nieangażująca i tak naprawdę, znając zakończenie, okazuje się nie być potrzebną. Szczerze, właśnie tego się spodziewałem, ale jednak jestem bardzo rozczarowany. Dałoby się to zrobić lepiej, ale Michalak pędzi z kolejnymi ważnymi wydarzeniami, nie zostawiając czytelnikowi miejsca na oddech.


    Na tym etapie cyklu bohaterowie właściwie już nie istnieją. Wiemy, że Anaela chce ratować Ferrin, nagle jej miłość z Sellinarisem ma czytelnika wzruszyć i to tyle. Więcej postaci nie zaobserwowałem. Bogowie są nudni, a towarzysze naszej protagonistki - Saris, Shine, Gabriela, Karin i Sirden - służą tylko by mówić i chodzić. Wprawdzie autorka próbuje wypchnąć na pierwszy plan Karina, ale ta postać jest tak płaska i pozbawiona jakiegokolwiek charakteru, że nie dało się jej kibicować. Pojawia się ktoś nowy - syn Anaeli, Dariel. Niestety, jego charakteru też nie zaobserwowano. A szkoda, bo ta postać mogła być naprawdę interesująca.


    Przez dużą część powieści czytelnik towarzyszy bohaterom w nowej krainie fantastycznego świata Michalak, czyli w Lanorii. I jak zwykle, zamiast pokazać niezwykłość zupełnie innej kultury, czy coś w tym stylu, autorka całkowicie rezygnuje z opisu nowego kontynentu. Jest powiedziane tylko to, że kobiety są tam niewolnicami. Pojawia się tu problem, który można by rozwinąć, wprowadzić nowych bohaterów, jakieś intrygi. No, można było tak zrobić. Ale Michalak postanowiła tego nie rozwijać.


    Jest też pewna sprawa, o której muszę wspomnieć. Przez cały cykl starałem się nie narzekać na dziwne traktowanie przez autorkę sprawy gwałtu. Jej elementy były obecne w części pierwszej, później Michalak starała się ograniczyć te sceny, chociaż nigdy nie udało się jej od tego uciec. Ale w części piątej jest nam jasno powiedziane, i to nie ustami bohaterów, że gwałt hartuje umysł i ciało. Naprawdę tego nienawidzę. Bo fakt, że ktoś jest rozkapryszony i nie poznał cierpienia, nie znaczy, że trzeba go zgwałcić.


    Jako że to ostatnia część cyklu, Pani Ferrinu miała zakończyć pewne wątki i zostawić czytelnika z poczuciem, że poznał całą historię. Oczywiście, tak nie jest. Tylko wątki Anaeli i Sellinarisa zostały ukończone, także mam nadzieję, iż nikogo nie obchodziły postaci Ostatniego, Gabrieli, Karina, czy Dariela. Nie dość, że piąty tom ma niepotrzebną fabułę, to jeszcze nie skończył poprawnie cyklu! Szkoda, bo mimo iż Sirden był ciekawy tylko w ramach swojego debiutu w Powrocie do Ferrinu, to ciągle miałem głupią nadzieję, iż chociaż on otrzyma koniec, na jaki zasługiwał.


    Pani Ferrinu może i nie zapewnia bolesnej lektury, ale jest beznadziejną pod względem przedstawienia świata, kreacji bohaterów, czy zakończenia Kronik Ferrinu powieścią. Jeśli z masochistyczną przyjemnością przeczytałeś poprzednie książki serii, to błagam, powstrzymaj się przynajmniej przed sięgnięciem po ostatnią. Nie warto, i tak nic z tego nie wyniesiesz. Ja, po przeczytaniu wszystkich tomów cyklu, odchodzę zawiedziony i załamany brakiem umiejętności autorki. Nie chcę przez to powiedzieć, że napisałbym Kroniki Ferrinu lepiej. Chociaż nie, zrobiłbym to lepiej.


    Pozdrawiam, pani Kasiu. Bardzo lubię pani książki.


    Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

To przykre, że życząc „Spełnienia marzeń!”, mamy na myśli uwolnienie się od patologii, nieszczęść i cierpienia, a nie na przykład kupienie sobie ładnego domu (ale w sumie go nie potrzebujemy, przecież zawsze go dostajemy u pani Katarzyny Michalak za pół darmo)

„Vertical”, czyli chyżo pikujmy dla objawienia!

Oby był to dobry „Omen”