„Cena strachu” chociaż ja bym powiedział, że czegoś innego

    Powieść zaliczana do klasyki literatury sensacyjnej, mówili. To pewnie oznacza, że ma być dobra i warta uwagi. W końcu klasyki nigdy za dużo. I piszę teraz całkiem serio, w końcu to, czy coś jest zaliczane do klasyki jest wolą większości oraz przede wszystkim wyznaczane jest poprzez istnienie danego dzieła w dyskursie pomimo upływu lat. Tak mi się przynajmniej wydaje. A coś nudnego nie może być przecież latami na ustach czytelników (pomijam Stefana Żeromskiego, on jest jak święty - ma swoje wykręty i pewnie dlatego mówi się o jego twórczości, że to klasyka). Skoro więc Cena strachu jest powieścią aż tak dobrą, to warto usiąść i na spokojnie się z nią zapoznać. A że jest to książka krótka, to nie powinno być z tym wiele problemów.


    Cena strachu to historia grupy straceńców gotowych stanąć do walki z żywiołem za cenę wolności, którą może przynieść zapłata za dostarczenie nitrogliceryny do płonącego szybu naftowego. A przynajmniej tak informuje mnie mój egzemplarz książki. Czemu szyb płonie? No zdarzyło się, trudno. Ważne jest to, że teraz ktoś może na tym skorzystać, uzyskać szansę na lepsze życie, w każdym razie w teorii. No i sedno książki to podróż bohaterów ciężarówką na miejsce przeznaczenia. A czy się to uda, czy nie, to już będzie naszym zakończeniem. Zakończeniem, które naprawdę mi się nie podobało. Nie wiem, może nie mam odpowiedniej perspektywy, może brak mi kontekstu, może za dużo podobnych książek czytałem (w to ostatnie wątpię), ale w Cenie strachu nie ma nic interesującego, nic, czego bym już nie doświadczył, albo nie potrafił sam wymyślić. Nie twierdzę, że sam napisałbym lepiej, ponieważ uważam sam pomysł za nudny i niewarty poświęcania mu czasu. Przez to książka Arnauda w moim mniemaniu jawi się jako czytadełko na raz. No przeczytałem i jakby co z tego, może jutro zapomnę o czym to w ogóle było.


    Jakby jeszcze autor zawarł tutaj zestaw ciekawych bohaterów, ale nie, wszyscy są nudni, papierowi, a do tego bardzo niesympatyczni. W tym aspekcie nie ma więc co zbierać. Mogę tutaj pochwalić jedynie tę atmosferę powszechnego brudu i brzydoty, którą Arnaudowi udało się nakreślić bardzo skutecznie, dzięki czemu nie mamy wątpliwości, że postacie chcą zrobić wszystko, by poprawić swój los. Ale to jest tak naprawdę bardzo mała część tej powieści, więc w sumie nie wiem, czy jednak jest co pochwalać.


    Sam fakt, że fabuła nie jest interesująca nie przekreśla książki, bo przecież można ją napisać w taki sposób, żeby czytelnik pozostawał w ciągłym napięciu, a skoro to sensacyjna literatura, to chyba miałem się w pewien sposób wciągnąć. Niestety styl Arnauda jest przezroczysty.


    Nie wiem, co jeszcze mam napisać. Cena strachu to książka żadna, kompletnie nijaka. Z zalet to mogę stwierdzić, że jest krótka, więc to zawsze jedna pozycja więcej na liście przeczytanych, jeśli kogoś podnieca robienie takiej listy. Ale nie warto, lepiej poobierać sobie ziemniaki, to zdecydowanie ciekawsze zajęcie niż czytanie powieści Georgesa Arnauda i może nawet trochę pożyteczniejsze, bo obrane ziemniaczki można jakoś wykorzystać, a co zrobić z przeczytaną Ceną strachu? Wiem, że kolejna pozycja na listach ekscytuje, ale w tym przypadku radzę trzymać łapy przy sobie.


    Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

To przykre, że życząc „Spełnienia marzeń!”, mamy na myśli uwolnienie się od patologii, nieszczęść i cierpienia, a nie na przykład kupienie sobie ładnego domu (ale w sumie go nie potrzebujemy, przecież zawsze go dostajemy u pani Katarzyny Michalak za pół darmo)

„Vertical”, czyli chyżo pikujmy dla objawienia!

Oby był to dobry „Omen”