„Bramy strachu” - do trzech razy sztuka?

    Można byłoby mnie określić mianem naiwnego, skoro jestem taki uparty i ciągle daję Andrzejowi Ziemiańskiemu szansę, żeby mnie zaskoczył, czy nawet zachwycił. Można byłoby, ale nie ma to sensu, ponieważ nic mnie nie powstrzyma od lektury danej książki, nawet gdyby jej autor napisał już tysiąc okropnych pozycji, niewartych (przynajmniej mojej) uwagi. Z tego właśnie powodu zabrałem się za Bramy strachu pełen nadziei. Czy otrzymałem dobrą powieść? Czy otrzymałem satysfakcjonującą rozrywkę, a może wręcz dobrą powieść science-fiction? Tyle pytań, a odpowiedzi pozornie takie łatwe! Albo może i nie pozornie.


    Ziemiański przedstawia nam dystopię, Australię przyszłości, oddzieloną od reszty świata barierą (niemagiczną), której postawienie przebiegło doskonale i która spełnia swoje zadanie (co jak wiemy nie zawsze jest takie oczywiste) oddzielenia kontynentu od reszty martwego świata. Ludzie są tutaj poddawani regularnym elektrostymulacjom, które czyszczą ich pamięć, a nawet są w stanie zastępować usunięte wspomnienia nowymi. W tym dystopijnym świecie pojawia się profesor Luckhard, który opracował specyfik chemiczny mogący kontrolować ludzi o wiele skuteczniej niż to robi obecnie rząd, jednocześnie uodparniający na dotychczasowe metody. Jednak, ponieważ jest umierający, przekazuje swoje dzieło i instrukcję postępowania następcy w nadziei, że ten dokończy jego dzieła. Pada na młodego, siedemnastoletniego Petera Frencha, który dopiero co przeszedł test na inteligencję i jako niekwalifikowany został potraktowany w sposób specjalny - dostał pracę w tajnych służbach specjalnych i musi zinfiltrować szeregi rebeliantów. Mamy tu więc wyraźny konflikt interesów między szansą na wolność a obiecującymi perspektywami zawodowymi Frencha. No i cóż, ta fabułka jest nudna, chociaż ma swoje momenty. Szczególnie zakończenie było zaskakujące i jednocześnie zabawne. Nie wiem, czy taka była intencja autora, ale podobało się, więc chyba jest dobrze.


    Jeśli chodzi o przedstawienie nam postaci tego dystopijnego świata, to Ziemiański popełnia ten sam błąd, co w Zabójcach szatana i Wojnach urojonych. Znowu jego bohaterowie to tylko tło, nie mają żadnych charakterów i wypluwają z siebie te nudne, nieangażujące dialogi. A ponieważ wszyscy są nijacy, to też nie da się kogokolwiek polubić (bo zwyczajnie nie ma kogo), nie da się także nikogo znienawidzić. Przez to nie da się czytać dialogów, bo nic nas te makiety o pewnych imionach nie obchodzą. Chociaż muszę przyznać, że jest lepiej niż w poprzednich książkach, także postęp zauważony, niestety nadal nie jest dobrze.


    Bardzo zawiodłem się kreacją świata przedstawionego, a właściwie jej brakiem. Dystopijna Australia, otoczona (niemagiczną) barierą, to aż się prosi o jakieś soczyste opisy miasta, odludnych pustyń i tak dalej, można byłoby się pobawić z pokazaniem czytelnikowi życia zwykłych ludzi czy też jak działa to kontrolowane społeczeństwo, ale Ziemiański nic nie robi z tym światem. Dostajemy tylko te nudne działania jednostek specjalnych lub nie, nie wiem, już zapomniałem. Już zapomniałem co czytałem. Jedyne, co mi zostanie z Bram strachu w głowie to przezabawne zakończenie. Cóż, zawsze coś.


    Także generalnie nie polecam, chociaż jeśli sięgniesz po tę powieść, to nie sądzę, żebyś się wymęczył. Krótkie to, coś tam się dzieje, a gdzieś tak do połowy książka naprawdę potrafi wciągnąć. Jak brzmi więc odpowiedź na pytanie zadane w tytule recenzji? No niestety, wcale nie do trzech razy sztuka. Jednak jestem pełen nadziei, że Andrzej Ziemiański jeszcze mnie zaskoczy.


    Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Powieściozja - z książki „Mroki”

„Pani Ferrinu” nie kończy cyklu

Gdy rozepnie rozporek, ona ujrzy ogromnego, „Wyzwolonego” członka