„Zaćmienie” - nadszedł koniec mojego entuzjazmu

    Tak naprawdę nie wiedziałem, czego mogę się po Zaćmieniu spodziewać. Wprawdzie pierwsza część epickiej sagi o przygodach Pięknej i Pięknego była okropną książką, ale już Księżyc w nowiu bardzo pozytywnie mnie zaskoczył. Mając już za sobą trzecią część cyklu dochodzę do wniosku, że do sukcesu drugiego tomu przyczyniło się przede wszystkim zniknięcie Edwarda. Niestety, autorka nie poszła jedyną słuszną drogą i uczyniła Zaćmienie książką o wiele gorszą od pierwszego tomu.

    Teraz nadszedł ten moment, gdy powinienem uczynić jakieś wprowadzenie do fabuły, opowiedzieć mniej więcej o czym ta książka jest. Niestety nie jestem w stanie. I czasem mówię żartem, że nie potrafię opowiedzieć o czym jest jakaś książka czy film, ale w przypadku Zaćmienia naprawdę nie potrafię. Przez ponad dwie trzecie książki nie dzieje się zupełnie nic, czytamy tylko niekończące się dialogi Belli, Edwarda i Jacoba, a potem następuje epicka bitwa, której niestety autorka postanowiła nie pokazywać. I tak jak Księżyc w nowiu był zapchaj dziurą, tak w Zaćmieniu nie dzieje się dosłownie nic. Jak zaczęliśmy, tak kończymy, tylko że pozbywamy się pewnego problemu, o którym zresztą Bella sama zapomniała, więc w jej rozumieniu miał on się chyba rozwiązać w poprzednim tomie. Księżyc kończył się oświadczynami Edwarda i tak samo kończy się część trzecia. Emocjonuj się czytelniku!

 

    Prawdziwym problemem tej książki nie jest jednak brak historii, ale bohaterowie. Nie mam pojęcia, jak Meyer to zrobiła, ale udało jej się stworzyć grupę tak odpychających i głupich postaci, że klękajcie narody. To przykład dla pokoleń pisarzy jak nie tworzyć swoich bohaterów. Bella z miłości do wampira głupieje coraz bardziej, zapomina o polującej na jej krew wampirzycy i cały czas jest strasznie chętna za zostanie wampirem, odrzucając wszystkie argumenty przeciwko swojej przemianie. I nie, nie wystarczy mi co chwila machać przed oczami Wichrowymi Wzgórzami, żeby wytłumaczyć czemu coś się dzieje tak a nie inaczej. Poza tym, to żałosne i żadne nawiązanie, tylko walenie czytelnika egzemplarzem książki Brontë po głowie. Doczytaj, nieuku, a potem zabieraj się do twórczości Meyer! Trzeba także znosić Edwarda, który w tej książce jest jeszcze bardziej słodki i bezużyteczny niż poprzednio. Mamy także moment, w którym jest dość apodyktyczny, ale autorka szybko ten wątek rozwiązuje i przechodzimy do ponownego przysypiania. Nie mam pojęcia dlaczego miałbym się nim w jakikolwiek sposób przejmować, skoro jest on tak bardzo żaden. Dajcie mi jakiegoś wyrazistego protagonistę. I gdzie ta chemia między zakochanymi? Nie wiem dlaczego oni są ze sobą, przecież nie mają ze sobą żadnej relacji, rozmawiają o niczym, tylko och ach, jesteś ze mną. Po co? Nie wiem, ale ważne, że tak jest. Jacob natomiast staje się wielkim, przystojnym, pewnym siebie burakiem, który praktycznie przemocą zmusza Bellę do całowania się i próbuje wzbudzić w niej miłość do siebie najbardziej żałosnymi metodami na jakie tylko można wpaść. Ja wiem, że autorka pewnie chciała żebym kibicował jednak związkowi Edwarda i Belli, ale sądzę, że były na to inne metody, niż zrobienie z Jacoba parodii.


    Na pewnym etapie człowiek dochodzi do wniosku, że niemożliwym jest, żeby ludzie wypluwali z siebie takie zdania, jakie wymawiają bohaterowie Zaćmienia. Także książka jest okropna i myślę, że mogłem ją sobie całkowicie darować, nic bym nie stracił, a wręcz zyskał czas i nerwy. Całkowicie szczerze, to jedna z najgorszych książek, jakie miałem przyjemność przeczytać. Nigdy więcej.

 

    Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos. 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

To przykre, że życząc „Spełnienia marzeń!”, mamy na myśli uwolnienie się od patologii, nieszczęść i cierpienia, a nie na przykład kupienie sobie ładnego domu (ale w sumie go nie potrzebujemy, przecież zawsze go dostajemy u pani Katarzyny Michalak za pół darmo)

„Vertical”, czyli chyżo pikujmy dla objawienia!

Oby był to dobry „Omen”