„Księżyc w nowiu” - udana udana kontynuacja

    Zmierzch nie jest dobrą książką i nie byłem zbyt łagodny wobec niej w swojej recenzji. Tamten tekst nie był zbyt agresywny, ale to dlatego, że Meyer dostarczyła zwyczajnie tekst. I choć takie powieści są najgorsze, to jednak wymęczony człowiek nie ma siły, żeby promować takie coś swoją krytyką. Dlatego zrozumiałe jest, że nie byłem zachwycony perspektywą kolejnej dawki tego samego. Ale (na szczęście) przeliczyłem się! Nie mam pojęcia czy to z powodu bardzo niskich oczekiwań, czy może Księżyc w nowiu jest faktycznie tak dobry.

    Nadchodzą urodziny Belli i choć ta nie ma ochoty ich świętować (powody?), to zaprzyjaźniona rodzinka wampirów ma to gdzieś. Niestety, po drodze zdarza się wypadek i Edward dochodzi do wniosku, że powinien opuścić swoją ukochaną. Jak myśli, tak robi, przez co protagonistka dostaje depresji, by w końcu zaprzyjaźnić się z kolejną familią demonicznych potworów, być ściganą przez kolejnego wampira (no bo czemu nie, wcale nie było tego w poprzedniej części) i zostać zmuszoną do wyjazdu, żeby coś tam coś tam (no bo czemu nie, wcale nie było tego w poprzedniej części). Mimo negatywnego wydźwięku mojego opisu fabuły Księżyca w nowiu, nie uważam tej historii za tragiczną. Jest dobrze do czasu, aż Bella postanawia, że zrzuci się z klifu (nieważne czemu, to zbyt głupie). Potem wszystko się sypie i otrzymujemy praktycznie dokładnie to samo, co poprzednio. Natomiast patrząc na Księżyc w nowiu jako część sagi, to drugi tom jest po prostu zapchaj dziurą. Cały ten wątek z odejściem Edwarda służy tylko niczemu, bo pod koniec wracamy do dawnego status quo. Więc po co cała ta książka? Mianowicie po to, żeby wprowadzić nam królewską rodzinę wampirów (Aro - cudowna postać, chcę więcej) oraz zwiększyć rolę znanego już czytelnikowi Jacoba.


    Największym problemem Zmierzchu (oprócz znikomej fabuły) byli bohaterowie, a przynajmniej taki wniosek można wysnuć po lekturze kontynuacji. Wprawdzie Bella nadal jest tępą nastolatką bez charakteru, która naprawdę wolno łączy fakty, ale w wyniku długiej nieobecności Edwarda jego miejsce zajął Jacob. No i wreszcie widać jakąś wiarygodną relację - Bella i Jacob się lubią, wydają się być wręcz dla siebie stworzeni, a ich konflikty naprawdę angażują. Człowiek zwyczajnie chce, żeby byli razem. Wydaje mi się, że sama Piękna też się trochę zmieniła, teraz podejmuje różne decyzje, żeby słyszeć w głowie głos swojego byłego chłopaka. No, to jest głupie, ale przynajmniej panna Swan zaczyna być bohaterką podejmującą działanie.


    Styl autorki pozostał taki sam, przez co niestety nie można wierzyć, że Edward jednak nie zostanie wybrankiem serca Belli, ale no cóż, nic na to nie poradzę. W każdym razie Meyer nie przygotowała się za bardzo do pisania tej powieści. Normalnie nie zwracam uwagi na takie głupoty, bo jednak historie opowiada się dla samego opowiadania, ale skoro sama tłumaczka wytyka w przypisie błędy autorki, to ja także czuję się zobligowany do tego. Współczuję pani Urban.


    Ostatecznie Księżyc w nowiu ma masę problemów, ale w przeciwieństwie do Zmierzchu czytało mi się go naprawdę dobrze. Dobra kontynuacja i nie tak znowu zła książka sama w sobie. Jeśli znasz pierwszą część, to sięgnij po Księżyc, niezależnie od tego, czy Zmierzch ci się podobał, czy też może nie. Gdyby ktoś zmusił mnie do ponownej lektury drugiej części tej niezwykłej sagi, to myślę, że bym nie był tym szczególnie zdegustowany. Podobało mi się.

 

    Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Powieściozja - z książki „Mroki”

„Billy Summers” - opowieść o zagubionym człowieku

„Pani Ferrinu” nie kończy cyklu