„Storm Peak”uje twórczość Flanagana

    John Flanagan postanowił przestać męczyć ciągle jedną serię i walnąć sobie książkę dla dorosłych. Może i dobrze, bo poziom Zwiadowców mógłby być wyższy, a stawianie sobie nowych wyzwań to dobry punkt wyjścia dla odświeżenia formuły przygód Willa i przyjaciół. To jest oczywiście ta optymistyczna wizja, bo prawda pewnie wyglądała inaczej, pewnie Flanagan po prostu napisał sobie coś na boku w tak zwanym międzyczasie. Czyli raczej nie ma co się spodziewać, że kolejni Zwiadowcy będą jakoś bardziej interesujący niż zazwyczaj. No ale i tak przeczytam. A ja nawet nie jestem jakimś wielkim fanem tej serii! Ale zabierzmy się już do Strom Peak, chociaż naprawdę nie mam na to ochoty. Mam milion innych rzeczy do roboty, tych ciekawszych i nudniejszych. Wolałbym zrobić te nudniejsze. Wolałbym nawet wstać o 4:30 rano i pójść do pracy, niż myśleć o Storm Peak. Także w tym momencie można byłoby zakończyć tę recenzję, bo już wyraźnie napisałem, co sądzę i jaki jest mój stosunek do książki pana Johna. Niestety z przynudzaczami jest ten problem, że nie ma co o nich mówić. Bo skoro czytając cierpię z nudów, moje myśli ulatują ku przyjemniejszym rzeczom, a więc jestem nieuważny, a więc czytanie sprowadzało się tylko do ruchów gałek ocznych, a więc nie było czytaniem. Tak mógłbym to wszystko podsumować.

    Mimo wszystko wypadałoby zrobić jakiś zarys fabuły. No i tutaj z pomocą przychodzi internet. Generalnie internet dużo mi pomógł, bo w lokalnych bibliotekach próżnym okazało się szukanie Storm Peak, nie ma w nich wielkiego wyboru książek napisanych po angielsku. W ogóle mnie nie dziwi, że ta pozycja nie doczekała się polskiego tłumaczenia. W każdym razie naszym bohaterem jest policyjny (a więc nie prywatny i nie hotelowy) detektyw Jesse Parker, który wraca do swojego rodzinnego miasteczka, by spędzić w nim zimę pracując przy narciarskim patrolu czy czymś takim. Ja tam nie wiem, czy to właśnie tak nazywa się po polsku, bo z nartami wspólnego mam tylko tyle, że widzę jedne, gdy idę do komórki, żeby sobie schować stare książki należące do mnie lub do moich rodziców. O dziwo, bo ja nigdy bym nikomu nie dał swoich książek, może najwyżej w formie testamentu, no ale zmiana właściciela i tak dopiero nastąpiłaby po mojej śmierci. W każdym razie w miasteczku (wracamy do recenzji) zaczyna grasować seryjny morderca i Jesse musi nawiązać współpracę z lokalną szeryfką Lee Torrens.

    Skoncentrujmy się na konkretach - książka jest cholernie nudna, skupiona na akcji, a mała grupka bohaterów nie pomaga, bo to potworni nudziarze. Natomiast zaletą są bardzo krótkie rozdziały, bo jak się człowiek nudzi, ciężko mu skupić uwagę. Autor ułatwia dozowanie sobie swojego dzieła i chwała mu za to, to jedyna zaleta Storm Peak. Nie wiem, co więcej napisać. Może lepiej wróćmy już do Zwiadowców i braku rozwijania postaci. Ta seria daje przynajmniej trochę rozrywki. Może kolejna część bardziej mi się spodoba - na zasadzie kontrastu.

    Zła informacja jest taka, że z tego co wiem, powstała jeszcze jedna książka z Jessem Parkerem. Natomiast trochę lepsza wiadomość jest taka, że czeka mnie jeszcze przynajmniej parę dni pracy, więc będę miał co robić i czym zająć czas w międzyczasie. Jeśli znowu zacznę umierać z nudów, będzie można oddać się pracy!

    Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Powieściozja - z książki „Mroki”

„Billy Summers” - opowieść o zagubionym człowieku

„Pani Ferrinu” nie kończy cyklu