„Biedni ludzie”, ale monety na listy mają (czyli są w lepszej sytuacji niż ja, urodzona kutwa)

    Nie lubię mierzyć się z literackimi legendami, bo z jakiegoś powodu dużo tych starych książek klasyków to powieści ciężkie, tak jakby kiedyś ludzie nie lubili się bawić przy czytaniu, tylko zawsze traktowali to jako intelektualne wyzwanie. Oczywiście wiem, że tak nie jest, jednak czasami można odnieść takie wrażenie. Ten wstęp pewnie dał ci już do zrozumienia, mój kochany czytelniku, że nie jestem fanem Biednych ludzi, pierwszej powieści Fiodora Dostojewskiego. Przejdźmy więc do recenzji, której pewnie i tak nie potrzebujesz, bo jeśli ktoś chce sięgnąć po Biednych ludzi, to (a przynajmniej tak mi się wydaje) raczej nie szuka opinii innych. Zresztą zawsze warto samemu się przekonać, czy dana powieść jest dobra.

    Jest to powieść epistolarna, wskutek czego jej przeważająca większość to listy, jakie wymieniają między sobą urzędnik Makary Dziewuszkin i dużo od niego młodsza Warwara Dobrosiełowa. No i w ramach tych listów obserwujemy ich losy. Kwitnie między nimi uczucie, a przy tym toczy się życie, które nie oszczędza naszych bohaterów. Jako że akcję obserwujemy przez listy, musimy wyciągać z tego bełkotu, którym zapełniają strony, esencję Biednych ludzi, która jest dość przeciętna. Niestety fabularnie Dostojewski nie ma nic do zaoferowania, chociaż muszę przyznać, że parę razy się zaśmiałem, chociaż nie wiem, czy to było celem autora. Zdecydowanie najgorszym elementem tej książki jest wejście w polemikę z opowiadaniem Szynel autorstwa Nikołaja Gogola. Zamiast zrobić to na tyle subtelnie, żeby każdy, kto opowiadanie dobrze zna, ją zrozumiał, ale żeby wszyscy pozostali mogli cieszyć się narracją, dostajemy ciepłym gównem prosto w twarz. W pewnym momencie rozochocona Wareńka wysłała Makaremu opowiadanka Gogola, każąc mu koniecznie przeczytać tekst Szynel, po czym Makary (mówiąc kolokwialnie) po prostu się zesrał i przygotował swojej korespondentce obszerny list, w którym płacze, jak to Gogol w sumie gówno wie i nie powinien pisać, jak się nie zna i że to nie tak, że urzędnicy to inni i że on wie, bo sam takim jest. No i teraz mamy dwie opcje - albo to miało być śmieszne (jest, ale przez to Makary robi z siebie debila i to nie pomaga w przywiązaniu się do niego, poza tym Dostojewski naprawdę nie pokazuje się z dobrej strony robiąc takie bezpośrednie nawiązanie, bo wstawić do swojej książki monolog, w którym postać narzeka na inną książkę, to może każdy, ja też bym to potrafił) albo miało być poważne (w takim razie jest to żałosne, nieumiejętne, a Dostojewski naprawdę nie pokazuje się z dobrej strony robiąc takie bezpośrednie nawiązanie, bo wstawić do swojej książki monolog, w którym postać narzeka na inną książkę, to może każdy, ja też bym to potrafił).

    Ponieważ czytelnik musi ciągle śledzić wieczne narzekanie i urocze przekomarzanie się, nie da się polubić bohaterów. Makary cały czas jęczy i tylko to potrafi, a jakiś zalet czy ciekawego charakteru u niego nie zaobserwowałem. Warwara mniej jojczy, ale z kolei jest bardziej irytująca, a na końcu wypada płytko i generalnie jest beznadziejna. Nudy!

    Jeśli to jest książka, którą współczesna Dostojewskiemu krytyka przyjęła pozytywnie, to boję się sięgać po te powieści, które były krytykowane. Jednak takie moje zadanie i kiedyś pewnie przyjdzie na nie czas. Jedyną zaletą Biednych ludzi jest długość, bo to krótka książeczka. Nie polecam.

    Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Powieściozja - z książki „Mroki”

„Pani Ferrinu” nie kończy cyklu

Gdy rozepnie rozporek, ona ujrzy ogromnego, „Wyzwolonego” członka